„Kredyt na czas nauki będzie mógł wziąć każdy, kto ma legitymację studencką, i to już od nowego roku akademickiego. Kudrycka chce maksymalnie uprościć zasady przyznawania tych pożyczek, by mogło z nich skorzystać jak najwięcej studentów. Nowością jest to, że przy ich udzielaniu nie będą brane pod uwagę takie kryteria, jak dochody rodziców czy samego studenta.”, pisze dziennik.
„- Utrzymanie w dużych miastach sporo kosztuje. Szczególnie ciężko jest studentom z ubogich rodzin. Często są oni zmuszeni pracować i studiować zaocznie. Chcemy im pomóc poprzez szerszy system poręczeń ze strony państwa – mówi Bartosz Loba, rzecznik minister.”, czytamy.
„Studenci nie będą musieli też przedstawiać zabezpieczeń, jakich zazwyczaj wymagają banki. Poręczeń udzieli im Bank Gospodarstwa Krajowego z Funduszu Poręczeń Kredytowych. Oprocentowanie wynosiłoby 50 proc. stopy redyskontowej NBP (czyli ok. 3 proc.). Student otrzymywałby co miesiąc stałą transzę kredytu. Kwoty tej transzy ministerstwo i banki jeszcze nie ustalili, ale chodzi o kwoty 600 – 1000 zł miesięcznie. Pożyczkę kredytobiorca zacząłby zwracać po dwóch latach od zakończenia studiów, gdy już będzie pracować. W sumie spłacałby ją przez dziesięć lat.”, podaje gazeta.
Obecna formuła udzielania kredytów, opracowana jeszcze w 1998 roku, jest już anachroniczna i nie przystaje do wymagań studentów. Bankowcy narzekają, że kredyty studenckie nie są opłacalne, a procedura jest bardzo czasochłonna. Kredytów udzielają banki komercyjne z własnych środków, a państwo dopłaca do oprocentowania. Kredytobiorca otrzymuje pieniądze w ratach po 400 lub 600 zł. Z kredytów korzysta około 200 tys. studentów.
Szczegóły w „Dzienniku” w artykule „Rząd: będzie łatwo o kredyt studencki” autorstwa Iwony Dudzik.