Kalendarium wystąpień członków EBC i amerykańskiej Rezerwy Federalnej zwiastowały, że nadchodzący tydzień będzie przebiegał pod dyktando charakteru wypowiedzi poszczególnych stron. Efekt tego można było już zauważyć pod koniec sesji z 25 marca, kiedy to jastrzębi komentarz szefa FED z Filadelfii Charlesa Plossera spowodował spadek kursu głównej pary.
Wydźwięk tego stanowiska odczuwalny był także na początku tygodnia, a eurodolar rozpoczynał sesję z poziomu 1,4050. Niewielka ilość publikacji makroekonomicznych i wydarzeń na rynkach globalnych nie wpływała na znaczne zmiany notowań. Dopiero wystąpienie szefa EBC J.C. Tricheta wzbudziło większe zainteresowanie. Stwierdził on bowiem, że poziom inflacji trwale przewyższa poziom gwarantujący stabilność cen. Była to już druga od początku marca jastrzębia wypowiedź, która dała inwestorom do zrozumienia, że zacieśnienie polityki monetarnej jest możliwe na najbliższym posiedzeniu. Poprze to kurs pary EUR/USD wzrósł ponad poziom 1,41, jednak pierwsze lepsze do dłuższego czasu dane z amerykańskiego rynku nieruchomości ostudziły trochę wzrostowy zapał byków. Powrócił on jednak już następnego dnia, kiedy to inwestorzy z Europy nadal dyskontowali słowa szefa EBC i korzystając z dobrych nastrojów panujących w Azji wyciągnęli kurs eurodolara do wartości 1,4150. Jednak sytuacja ta nie trwała długo, a byki z rynku przepędził jastrząb w postaci szefa FED z St. Louis. James Bullard znany wcześniej z opowiadania się za obecnym kształtem polityki FED, tym razem wyraził odmienną opinię. Stwierdził bowiem, że opóźnienia w zacieśnianiu polityki monetarnej mogą zaowocować wybuchem inflacji i dlatego możliwe jest, że Rezerwa Federalna nie będzie czekać z działaniami na uspokojenie się światowych niepewności. To znaczne umocniło amerykańska walutę powodując spadek kursu eurodolara do oporu na 1,4060. To właśnie ten poziom wraz ze słowami członka EBC Jozefa Makucha pozwoliły na zatrzymanie spadków i powrót do wzrostów. Pozwoliło to także na nad zwyczaj spokojne przyjęcie przez rynki informacji o obniżce długoterminowego ratingu Portugalii i Grecji. Dodatkowo słabszy odczyt indeksu zaufania konsumentów w USA przyspieszył aprecjację wspólnej waluty.
Druga część również pełna komentarzy
Druga część tygodnia również obfitowała w komentarze dotyczące przyszłego kształtu polityki monetarnej po obu stronach Atlantyku. Środowe umocnienie dolar wynikało z ogłoszonego stanowiska Richarda Fishera, który zapowiedział sprzeciw wobec ewentualnego kolejnego programu wykupu obligacji. Poprzez to kurs znów spadł poniżej 1,41 i tam pozostał do końca dnia. Jego wahania wynikały z przeplatywania się informacji o lepszych prognozach dla hiszpańskiej gospodarki z powracającymi obawami o Portugalię, czy dobrym wynikiem raportu ADP o zmianie zatrudnienia w USA. Na trwały powrót do wzrostów głównej parze pozwoliły kolejne wypowiedzi ze strony EBC i wysoki odczyt inflacji CPI.
Jastrzębich komentarzy udzielili Lorenzo Bini Smagli, Nout Wellink i Guy Quaden, a płynąca z ich stanowisk konkluzja dla rynków była jasna: zbyt niskie stopy to zagrożenie inflacją. Znalazło to swoje potwierdzenie we wstępnych szacunkach wzrostu cen konsumenckich, których dynamika okazała się wyższa o 0,3% od prognoz i wyniosła 2,6% r/r. Dzięki temu kurs EUR/USD dotarł w okolice oporu na 1,4225, który okazał się zbyt silny dla byków, co w połączeniu z danymi o mniejszej liczbie zasiłków dla bezrobotnych przerodziło się w spadek eurodolara, który następnie spotęgował szef FED z Minneapolis twierdząc, że podwyżka stóp powinna sięgnąć 75 punktów bazowych do końca roku. Tendencja spadkowa konturowana była także na początku piątkowej sesji, podczas której inwestorzy czekali na publikacje danych z amerykańskiego rynku pracy. Okazały się one znacznie lepsze od oczekiwań analityków. Zatrudnienie w sektorze pozarolniczym zamiast spaść do 190 tys. wzrosło do 216 tys. Bezrobocie natomiast zmniejszyło się o 0,1% do 8,8%. Taki obrót sytuacji nie tylko pokazał, że kondycja gospodarki zza oceanem poprawia się, ale wzmocnił jeszcze bardziej oczekiwania rynków ws. poziomu stóp procentowych w USA. Poprzez to kurs EUR/USD spadł jeszcze bardziej niż o poranku notując pod koniec sesji europejskiej poziom 1,4060. To silne wsparcie testowane kilkakrotni w minionym tygodniu znów okazało się silniejsze i kurs powrócił do wartości 1,4090. Na ostateczny wynik większego wpływu nie miała ostatnia publikacja indeksu ISM dla przemysłu w USA, która wyniosła 61,2 pkt, czyli o 0,2 pkt lepiej niż oczekiwano.
Udany początek dla złotego
Początek minionego tygodnia dla pary złotowych upłynął pod znakiem aprecjacji polskiej waluty. Efekt tego w znacznej mierze można przypisać komentarzom płynącym ze strony Narodowego Banku Polskiego. Pierwszy impuls do umocnienia złotego dał prezes NBP Marek Belka podkreślając możliwość kontynuacji zacieśniania polityki monetarnej. Kolejny sygnał nadszedł w postaci jastrzębiej wypowiedzi Adama Glapińskiego, członka RPP. To przy braku innych istotnych wydarzeń i publikacji makroekonomicznych pozwoliło rodzimej walucie na umocnienie się wobec dolara do poziomu 2,8320, zaś wobec euro do 3,9925. Kolejny dzień również zapowiadał dalszą kontynuację aprecjacji złotego, która wpierana była coraz to wyższymi oczekiwaniami rynku ws. podwyżki stóp na kwietniowym posiedzeniu Rady. Ta sytuacja nie trwała jednak długo, gdyż kiedy kurs USD/PLN dotarł do poziomu 2,8185, a EUR/PLN 3,6885 na rynek napłynęła jastrzębia wypowiedź Jamesa Bullarda z FED.
Zaowocowało to osłabieniem polskiej waluty, szczególnie wobec amerykańskiego dolara, za którego pod koniec dnia płacono 2,8360, zaś za wspólną walutę 3,9945. W dalszej części tygodnia złoty próbował wałczyć o niższe poziomy jednak informacje napływające z rynku nie ułatwiały mu zadania. Pierwszym czynnikiem, który w większym stopniu osłabił złotego był wzrost obaw o znaczną rewizję salda błędów i opuszczeń w polskim bilansie płatniczym. Zaistnienie takiego faktu mogłoby doprowadzić do zmiany poziomu dynamiki PKB, co w konsekwencji wpłynęłoby między innymi na stosunek tego wskaźnika do deficytu sektora finansów publicznych, który w takim układzie miałby spore szanse na przekroczenie konstytucyjnego progu 55%. Poprzez to rodzima waluta silnie zdeprecjonowała się i pod koniec środowej sesji europejskiej kurs USD/PLN kształtował się na poziomie 2,8560, a EUR/PLN 4,0160. Odreagowanie nastąpiło dopiero w czwartek kiedy dyrektor Departamentu Statystyki NBP ogłosił, że wspomniana rewizja możliwa będzie dopiero w czerwcu. Uspokoiło to inwestorów i złoty podjął próbę powrotu na niższe poziomy. W większym stopniu udało się to wobec amerykańskiej waluty, gdyż wzrosty na eurodolarze umacniały wspólną walutę wobec złotego.
Końcówka tygodnia gorsza dla złotego
Odrabianie strat przez złotego nie trwało jednak długo. Pod koniec czwartkowych notowań na rynek par złotowych napłynęła informacja o niepomyślnym zakończeniu negocjacji ws. sprzedaży spółki energetycznej Enea francuskiemu koncernowi EDF. Popsuło to nastrój na rynku, gdyż brak tej transakcji zagroził dochodom z prywatyzacji. Dodatkowo warunek rozliczenia należność opiewającej na 5,5 mld złoty w polskiej walucie mógł wpłynąć na zakup przez francuzów rodzimej waluty, której ewentualna późniejsza zamiana na euro mogła by wpłynąć na wzrost wartości pary EUR/PLN. To zaniepokoiło inwestorów, którzy rozpoczęli zamykanie swoich pozycji osłabiając tym samy złotego do poziomu 4,0300 za euro i 2,8420 za dolara. Klimat wzmożonej presji na osłabianie się polskiej waluty, utrzymywał się także w piątek. Na zahamowanie wzrostów nie pomógł niespodziewany wzrost indeksu PMI dla polskiego przemysłu, który osiągnął wartość 54,8 pkt. Udało się to dopiero kiedy kurs dotarł w okolice silnych poziomów oporu na 4,04 za euro i 2,85. W pierwszym przypadku kurs odbił się i w połączeniu z informacją o obniżeniu ratingu Irlandii powrócił w okolice 4,0280, w drugim zaś za sprawą dobrych danych z amerykańskiego rynku pracy kurs przebił się docierając pod kolejny opór na 2,86. Ostatecznie tydzień polskie pary kończyły na poziomie 4,0305 złotego za euro i 2,8665 złotego z dolara.
Michał Mąkosa
FMC Management
Źródło: FMC Management