Komentarz poranny Piotra Kuczyńskiego, Głównego Analityka Xelion. Doradcy Finansowi.
W czwartek giełdy w USA były polem walki między nadzieją wynikającą z kolejnego wystąpienia Baracka Obamy a obawami, których podłożem były dane makro i informacje ze spółek. Prezydent-elekt miał wystąpić z bardzo ważnym przemówieniem na temat gospodarki i rzeczywiście wystąpił, ale nie powiedział w zasadzie nic nowego. Nowością była propozycja cięć podatkowych w wysokości 1000 USD dla rodziny z klasy średniej oraz propozycja objęcia ochroną zdrowia wszystkich bezrobotnych. Naciskał też na Kongres, żeby pracował „dzień i noc” nad jego propozycjami. Jedynym pozytywem tego wystąpienia było to, że przypomniało graczom o czekającej ich pomocy rządu.
Dane makro z pozoru były niezłe. Raport o ilości noworejestrowanych w ostatnim tygodniu bezrobotnych rynek zaskoczył. Pisałem rano, że po okresie świątecznym, kiedy to normą jest mniejsza ilość wniosków, zobaczymy duży wzrost bezrobocia, a tymczasem było to „tylko” 467 tys. (oczekiwano 540 tys.). Analitycy twierdzą jednak, że to nadal jest wynik świąt, a dopiero kolejne dane będą fatalne. Labor Department poinformował też, że ilość pobierających zasiłek dla bezrobotnych (to nie to samo, co ilość bezrobotnych) wzrosła do 4,61 mln (analitycy oczekiwali 4,50 mln) I była najwyższa od 27 lat.
Spadki cen surowców nadal ciążyły akcjom koncernów surowcowych, ale najważniejsze były informacje z sektora sprzedaży detalicznej. Najgorszą informacją ze spółek było to, że w grudniu sprzedaż Wal-Mart spadła o 0,1 proc. To naprawdę bardzo zła informacja. Jeśli świąteczna sprzedaż w sieci o najniższych cenach spada to znaczy, że kondycja konsumentów jest naprawdę bardzo zła. Prognozy spółki też były bardzo słabe. Podobne, złe prognozy opublikowały Gap i Macy’s. Chlubnym wyjątkiem był Sears, który prognozy podniósł. Co prawda analitycy wyrażali duże wątpliwości co do rzetelności tej prognozy, ale cena akcji Sears rosła o ponad 20 procent, a to zmniejszało wagę ostrzeżeń innych sieci sprzedaży.
Indeksy rozpoczęły sesję od spadku, ale potem wystąpienie Obamy i prognozy Sears odwróciły kierunek i zaczęła się długa walka, podczas której indeks S&P 500 krążył wokół poziomu środowego zamknięcia. Godzinę przed końcem sesji zdecydowaną przewagę zaczęły jednak zdobywać byki. Mimo złych informacji udało się zakończyć sesję niewielką zwyżką indeksów, co pokazuje, że informacje o śmierci byków były zdecydowanie przesadzone.
GPW rozpoczęła czwartkową sesję tak jak można było tego oczekiwać: dużym spadkiem indeksów. Spadek WIG20 sięgał już nawet prawie 1,8 procent. Jednak natychmiast obóz byków zaczął podciągać indeksy (podobnie jak na innych giełdach europejskich). Rynek ustabilizował się na poziomie niższym o około pół procent od środowego zamknięcia i tam wszedł w marazm, ale po publikacji danych makro ze strefy euro, kiedy indeksy europejskie zaczęły szybko spadać, również u nas podaż zaczęła (powoli) zdobywać przewagę.
Zdobywała ją jednak tak ślamazarnie, że gołym okiem widać było jej słabość. To musiało zachęcić byki do ataku. Po południu, kiedy indeksy w Europie zmniejszały skalę spadków, WIG20 praktycznie wrócił do poziomu środowego zamknięcia. Wydawało się, że za chwilę indeksy zabarwią się na zielono, ale informacja o grudniowej sprzedaży Wal-Mart zniweczyła zakusy byków. WIG20 spadł o 1,3 procent oddalając się od 1.900 pkt., ale brakuje mu do tego poziomu 2 procent, więc nic nie jest przesądzone. Jeśli dzisiaj WIG20 znowu spadnie to o podwójnym dnie trzeba będzie zapomnieć. Jeśli wzrośnie to zapewne nie tak mocno, żeby postawić kropkę nad i. Z tego wniosek, że decyzja co do krótkoterminowego losu rynku zapadnie w przyszłym tygodniu.
Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi