Hamulcowym rozwoju bankowości w Polsce jest administracja publiczna. Z jednej strony przedstawiciele rządu grzmią zza urzędniczych biurek o konieczności unowocześnienia sektora finansowego, z drugiej niemal wszystkie urzędy administracji mnożą koszty unikając banków jak ognia.
Problem zacofania administracji publicznej jeśli chodzi o promowanie bankowości widać już na najniższych szczeblach urzędniczej Polski. Urzędy gmin – szczególnie gminne ośrodki pomocy społecznej – wciąż ponad przelewy bankowe wybierają utrzymywanie kosztownych okienek kasowych (w każdym zatrudnione są przynajmniej dwie urzędniczki na pełnych etatach) i wysyłanie pieniędzy drogimi przelewami bankowymi. Rzadkością są te urzędy, które dają swoim petentom przedpłacone karty płatnicze, na które są regularnie wpłacane środki pomocy społecznej, i które można później wypłacić w dowolnym bankomacie.
Równie rzadko spotyka się urzędy, w których lokalne podatki – zamiast opłacania ich za pomocą kart płatniczych i kredytowych – trzeba regulować w urzędniczym okienku stojąc często w długiej kolejce. Te „nowocześniejsze” wysyłają swoich petentów do wskazanego oddziału banku, gdzie płatność jest uznana za dokonaną, tylko i wyłącznie jeśli ów petent wpłaci na konto żywą gotówkę. Przelew nie jest uznawany, z powodów znanych wyłącznie urzędnikom.
Kolejną instytucją są polskie sądy, w których opłat sądowych dokonuje się jedynie za pomocą specjalnych znaczków o odpowiedniej wartości. Znaczków, które można kupić tylko i wyłącznie w sądowych kioskach, płacąc za nie – a jakże – żywą gotówką. A maszyny do sprzedaży takich znaczków, które obsługiwałyby karty płatnicze? Większość rzeczników sądów z niewiadomych powodów zgodnie odpowiada, że takie maszyny nie przyjęłyby się. I to nawet mimo zdumiewającej zgodności podsądnych, którzy uważają, że to skróciłoby czas spędzony w budynkach wymiaru sprawiedliwości.
Jednak największą zagadką jest opór, jaki stawia ubankowieniu Polaków Zakład Ubezpieczeń Społecznych. ZUS administrujący miliardami złotych w skali miesiąca, renty i emerytury woli wypłacać przekazem pocztowym, który jest kosztowny, i którym obciąża pozostałych klientów, w tym przede wszystkim przyszłych emerytów i rencistów. Wysłanie kilkunastu milionów przekazów miesięcznie z pewnością pomaga domykać budżet Poczcie Polskiej, choć nie do końca zrozumiałe jest, dlaczego za te przekazy mają płacić wszyscy, których ZUS otacza i będzie otaczał opieką. Zastosowanie prostego mechanizmu, czyli potrącenie kosztów przekazu pocztowego z wypłacanej emerytury, lwią część emerytów zmusiłoby do otwarcia rachunku bankowego. I do aktywnego korzystania z usług polskiej bankowości. Przy czym nie jest prawdą ZUS-owskie przekonanie, że za wszystkie konta w Polsce trzeba płacić. Banki oferują również takie konta, których obsługa nic nie kosztuje pod warunkiem stałych wpływów i korzystania z karty płatniczej, dzisiaj obowiązkowo do konta wydawanej.
Argument, którego w dyskusji o nieubankowieniu ZUS-u używają zwykle jego szefowie jest taki, że w Polsce wciąż są miejscowości, których starzy mieszkańcy pozbawieni są kontaktu z bankiem. Dla nich jedyną szansą na otrzymanie emerytury w gotówce jest właśnie wizyta listonosza. I byłby to argument słuszny, gdyby nie to, że dotyczy on ułamka promila wszystkich emerytów i rencistów.
Kilka niewielkich zmian w sposobie działania całej administracji publicznej mogłoby doprowadzić do rewolucji w sektorze bankowym, ale przede wszystkim do wprowadzenia Polaków do klubu społeczeństw nowoczesnych.
Źródło: Gazeta Bankowa