Mieszanka polityki i ekonomii bywa zazwyczaj gorsza i bardziej niebezpieczna niż połączenie wodoru i tlenu w proporcjach 2 do 1. Oczywiście zanim to ostatnie zamieni się w całkiem bezpieczną wodę.
W całym potężnym zamieszaniu wokół problemów gospodarczych i finansowych Grecji jesteśmy na etapie łączenia się wodoru z tlenem. Śmiem wątpić, czy energia powstająca przy okazji tej reakcji jest w stanie wysadzić w powietrze Unię Europejską, a przynajmniej doprowadzić do zagłady ten znienawidzony przez niektórych twór, jakim jest wspólny pieniądz – euro.
Grzech pierworodny
Gdy konflikt narasta, a zamieszanie sięga zenitu i nie bardzo wiadomo o co chodzi (poza pieniędzmi oczywiście), warto wrócić do punktu wyjścia. W tym przypadku raczej do punktu wejścia. A więc wejścia Grecji do Unii Europejskiej. Był to jedyny kraj, który nie spełniał żadnych kryteriów, by się w gronie zjednoczonych państw znaleźć. Ani ekonomicznych, ani politycznych. Mało tego. Był to jedyny kraj, który przez wiele lat (od 1981 r.) wszelkie ekonomiczne reguły wspólnotowe łamał i naruszał. I był to jedyny kraj Unii, któremu na to pozwalano. Nie wdając się w niuanse, o przyjęciu Grecji do Unii decydowały względy ambicjonalne (poszerzenie strefy wpływów) i polityczne („neutralizacja” wpływów partii socjalistycznej i niedopuszczenie do zbliżenia się Grecji w okolice wpływów bratnich socjalistycznych ugrupowań z niektórych innych państwach europejskich lub sąsiadujących z Europą).
Widziały gały, co brały, a później nie reagowały
Skoro Unia Europejska godziła się na taryfę ulgową dla Grecji i tolerowała ją jeszcze przez wiele kolejnych lat po akcesji, uzyskując z tego jakieś korzyści (niekoniecznie materialne), to wzdraganie się teraz przed ponoszeniem dalszych konsekwencji tego faktu, jest lekko niestosowne. Lament najgłośniej słyszalny, skądinąd słusznie, ze strony Niemiec, jest więc zrozumiały, ale wypada brutalnie stwierdzić: płakać i płacić. A sytuacja wspólnoty i Niemiec, jako jednego z głównych jej „fundatorów”, przypomina sytuację wierzyciela, który zbyt wiele zainwestował. Teraz to on ma większy problem niż jego dłużnik.
Zaprosić łatwo, wyrzucić trudniej
Obecne dyskusje, dotyczące możliwości wykluczenia Grecji ze wspólnoty lub choćby czasowego zawieszenia jej członkostwa, ujawniają pewne „niedoróbki” w unijnych rozbudowanych przecież przepisach i procedurach. Nie wiadomo, co miał na myśli jeden z ekspertów z liberalnej niemieckiej partii FDP, mówiący o tym, że „Grecja mogłaby wyjść ze strefy euro na pewien czas, gdyby nie udało się jej wystarczająco zacisnąć pasa, by zakwalifikować się do otrzymania pomocy z Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego”. Do tego czasu Grecja, pozostając wciąż krajem unijnym, zdążyłaby ogłosić niewypłacalność. Bez unijnej pomocy grozi jej to już w najbliższych tygodniach. W poniedziałek kanclerz Niemiec Angela Merkel po raz kolejny stanowczo odrzuciła jakiekolwiek kroki, mające na celu wykluczenie lub wystąpienie Grecji ze strefy euro.
Teraz jest już za późno
Oczywiście dla Unii Europejskiej i wspólnej waluty byłoby znacznie lepiej, gdyby Grecja ogłosiła niewypłacalność już jako kraj „na jakiś czas nie będący w strefie euro”. Ale tego statusu Grecji w ciągu kilku tygodni „zapewnić” się nie da. A niewypłacalność kraju unijnego to cios dla całej Unii. Mimo całej niechęci do Grecji, Unia będzie musiała jej pomóc. We własnym interesie. A potem pomyśleć, co dalej. Pytanie, postawione w tytule wtorkowego wydania niemieckiego „Bilda”, brzmiące: „Dlaczego mamy płacić za luksusowe emerytury Greków”, jest klasycznym przykładem pytania retorycznego. Gdyby ktoś pokusił się o znalezienie na nie odpowiedzi, musiałaby ona brzmieć: „bo nie macie wyjścia”. Unii Europejskiej i strefy euro „na jakiś czas” zawiesić się nie da, a zlikwidować i trudno, i żal.
Źródło: Gold Finance