Amerykańskie byki miały w czwartek kolejną szansę na zredukowanie (nie tak wcale dużych do tej pory) spadków indeksów. Okazało się jednak, że dane makro im nie pomogły. Ilość nowych wniosków o zasiłek złożonych w ostatnio tygodniu była dokładnie zgodna z oczekiwaniami (570 tys.). To dużo – tylko o 4 tysiące mniej niż tydzień wcześniej.
Średnia czterotygodniowa wzrosła o 4 tysiące. Wzrosła też ogólna ilości Amerykanów pobierających zasiłek (o 92 tysiące – do 6,23 mln). To nie były dobre dane, ale nie były też katastrofalne. Pozytywem było to, że indeks ISM dla sektora usług tym razem wzrósł z 46 do 48,4 pkt. (ostatnio spadł, co potraktowano jako wypadek przy pracy), czyli nieco mocniej niż oczekiwano, ale graczy to zdecydowanie nie usatysfakcjonowało. Skoro nie reagują na dobre dane to trudno, żeby reagowali na słabe, ale lepsze od oczekiwań.
W centrum uwagi były jednak nie akcje, a złoto. Już w ostatnim komentarzu zwracałem uwagę, że jego cena wybiła się z dużego, półrocznego trójkąta, co było sygnałem kupna. Nie było w czwartek żadnego, oprócz techniki (i być może obawy przed większą przeceną na akcjach), powodu do kupna złota, a jednak zdrożało o prawie dwa procent. Taki sygnał powinien doprowadzić złoto bardzo szybko do 1.150 USD, pod warunkiem, że przełamie 1.030 USD. Złoto pociągnęło za sobą miedź, ale ropa nie zmieniła ceny.
Oprócz danych makro i nastrojów na rynek akcji oddziaływały informacje ze spółek. Chodzi o spółki sektora sprzedaży detalicznej (bez Wal-Mart, który z tego zrezygnował), które informowały o poziomie sprzedaży w ostatnim miesiącu w sklepach czynnych przynajmniej rok. Rynki czekały na sygnały o sprzedaży, bo gracze niepokoili się, że sezon sprzedaży przed rozpoczęciem roku szkolnego będzie dużo gorszy niż zwykle. Okazało się, że 11 sieci zawiodło oczekiwania, a 10 je przekroczyło. Rynek te informacje odebrał jednak umiarkowanie pozytywnie.
Indeksy rozpoczęły sesję wzrostem, który bardzo szybko zamienił się w spadek. Ten z kolei znowu zamienił się w powolny wzrost. Gracze byli nadal, tak jak w środę, niepewni docelowego kierunku. Na trzy godziny przed końcem sesji indeksy zaczęły się powoli osuwać, co doprowadziło je praktycznie do poziomu środowego zamknięcia. Ostatnia godzina sesji była jednak wygraną byków. Wzrost indeksów nie był duży, ale jednak w sytuacji, kiedy dane makro nie były znakomite, to było interesujące zakończenie – podnoszące na duchu obóz byków.
GPW rozpoczęła czwartkową sesję od wzrostu WIG20. Sięgał on już dobrze ponad jeden procent, kiedy gracze zorientowali się, że na innych giełdach panują nastroje wyczekiwania. Skala zwyżki natychmiast znacznie się zmniejszyła. To źle rokowało naszym bykom, bo przecież na tych innych giełdach spadki nie były takie ostre jak u nas, więc nasze odbicie powinno być dużo silniejsze. Od tego momentu rynek wszedł w marazm powielając zachowanie innych giełd.
Po pobudce w USA indeksy ruszyły szybko na północ. Kopiowały to, co widać było już na innych giełdach: rozpoczęło się polowanie na odbicie w USA. WIG20 rósł już prawie dwa procent, ale potem dane z USA obniżyły indeksy w Europie, co rozpoczęło proces obniżania indeksów również u nas. Niepewne otwarcie sesji w USA zdecydowanie nie pomagało naszym bykom. Tylko MWIG40 przez pewien czas nie reagował zyskując blisko dwa procent (po ostatniej przecenie to mu się należało). WIG20 błyskawicznie zdążał do poziomu środowego zamknięcia. Udało się zakończyć sesję kosmetycznym wzrostem WIG20 i nieco większym MWIG40, ale to było tylko i wyłącznie odbicie – tzw. „ząbek”. Obrót był niezbyt duży, co na sesji wzrostowej jest niedźwiedzim sygnałem.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi