To, jakie cele stawiamy przed sobą i swoim zespołem, ma bardzo duże znaczenie dla naszej efektywności.
Miałkie cele implikują miałkie działania. Tom Peters, słynący z mocnych określeń, ujął to jeszcze inaczej: „Wolę spektakularne porażki od byle jakich sukcesów”.
To o tym właśnie zagadnieniu pisał Jim Collins w książce „Wizjonerskie organizacje”, używając określenia BHAG (Big Hairy Audacious Goals) – Wielkie, Ryzykowne i Śmiałe Cele.
Nie sposób nie przywołać przykładu celu, jaki postawił Prezydent Kennedy i który Kongres zatwierdził w maju 1961 r.: „Ten naród powinien jeszcze przed końcem dekady osiągnąć cel, jakim jest wysłanie człowieka na Księżyc i bezpieczne przetransportowanie go z powrotem na ziemię”.
Wielki śmiały cel jest właśnie jak podróż na Księżyc. Musi być klarowny i jednoznaczny. Powinien jednoczyć ludzi we wspólnym wysiłku i skłaniać do pracy zespołowej.
Gdy jednostka, zespół, firma obiera sobie wielki, zuchwały cel, jest w nim taka energia, która motywuje i nakazuje działać naprawdę efektywnie. To jest to, o czym pisał Masaru Ibuka – założyciel Sony: „Pracowaliśmy jak szaleni. Nie było w nas strachu i dlatego mogliśmy zrobić coś niesamowitego”.
To jest to podejście, które charakteryzuje tych, którzy planują wejście na niezdobyty szczyt. To jest ta energia, którą miał Apple rzucając na początku drogi wyzwanie IBM-owi, którą pokazali twórcy Open Source w zderzeniu z Microsoftem. A w Polsce: gdy np. niewielki duński koncern tytoniowy Scandinavian Tobacco skutecznie konkurował z takimi potęgami, jak British American Tobacco czy nawet z Philip Morris, czerpiąc z tego nie tylko twarde wyniki ekonomiczne, ale też dodatkową frajdę i motywację.
Firmy te nie skupiały się na wykonywaniu poleceń centrali, na działaniu dla działania. Tam naprawdę liczył się efekt. I to efekt nie byle jaki!
Przykładem stawiania sobie takich celów jest też firma Boeing, która wcześniej budowała samoloty głównie dla sił zbrojnych (choćby słynne „latajace fortece” B-17). W 1952 roku inżynierowie Boeinga wpadli na pomysł zbudowania dużego odrzutowca o przeznaczeniu komercyjnym. Wszyscy w branży byli wtedy jednak zdania, że w przelotach pasażerskich liczyć się będą dalej tylko maszyny śmigłowe. Zresztą prace badawcze nad stworzeniem pasażerskiego odrzutowca kosztowałyby niewyobrażalne sumy. Pomysłodawcy z Boeinga szacowali, że skonstruowanie prototypu nowego odrzutowca pochłonie trzykrotność średniego zysku netto firmy za ostatnie 5 lat. Ryzyko było olbrzymie. Ale Boeing postawił sobie śmiały wielki cel – zdobyć wiodącą pozycję w CAŁEJ branży lotniczej. Zbudował Boeinga 707. I wprowadził lotnictwo pasażerskie w erę odrzutowców.
Dla kontrastu – główny konkurent Boeinga – Douglas Aircraft, wolał czekać na rozwój wypadków. Nigdy potem już nie dogonił Boeinga. Zawsze był o kilka lat do tyłu za rywalem, gdy ten wprowadzał model 727, 737, wreszcie 747, który był kolejnym przełomem w branży, choć o mało nie wykończył firmy.
Źródło: Wymiatacze.pl