Druga połowa ubiegłego tygodnia na warszawskim parkiecie obfitowała we wzrosty trącące już euforią. Duży kapitał skoncentrował się na najpłynniejszych spółkach, co do pary z zachowaniem złotego czytelnie wskazuje na walny udział zagranicy w zaistniałym rajdzie. Sumaryczny półroczny bilans wynosi bez mała tysiąc punktów zwyżki na indeksie WIG20, licząc od absolutnego minimum ostatniej (wciąż bieżącej?) bessy, ustanowionego 18 lutego br. W liczbach względnych oznacza to ni mniej, ni więcej 80 procent wzrostu.
Ostatni tak dynamiczny wzrost miał miejsce podczas bańki internetowej z przełomu 1999/2000 r., kiedy to wskaźnik skoczył o 86 proc. w ciągu 4 miesięcy. Analogiczny rezultat (85 proc.) uzyskał wprawdzie później, w połowie ostatniej hossy, jednak wyczyn ten zajął dokładnie rok (1810 pkt w maju 2005 – 3350 pkt w maju 2006). W pierwszym z omawianych przypadków mieliśmy do czynienia ze spekulacyjnym wypaczeniem rynków, drugi natomiast przypadł na czas silnego globalnego wzrostu gospodarczego. Tymczasem obecnym wzrostom najsilniej przyświecają… nadzieje. Mają one niezmienną wadę pryskania jak bańka mydlana w zderzeniu z realiami, co pozostaje kwestią czasu.
Początek tygodnia przebiegał jednak w nastrojach zgoła odmiennych, minorowych. Podnoszony w mediach niepokój o kondycję chińskiej gospodarki wraz z narastającym przeświadczeniem o zbyt dużym tempie zwyżek na światowych parkietach przyniosło korektę. WIG20 ocierał się o dolne rejony miesięcznej konsolidacji, grożąc jej naruszeniem aż do środowego popołudnia. Wówczas z poziomu 2050 pkt rozpoczęły się grube zakupy, przy czym strona popytowa jest tak pewna siebie, że bez korekty dźwignęła indeks o 10 proc. licząc do dzisiejszego otwarcia. W skali tygodnia wybitnie brylował Cersanit (skok o 33 proc.), niewiele ustępował mu Getin (24 proc.), jednak na 6,5-proc. zwyżkę całego indeksu zapracowały wszystkie walory.
Można by tłumaczyć tak silny wzrost w Warszawie ogólnymi szampańskimi nastrojami związanymi z rzekomym zakończeniem kryzysu i wstąpieniem na świetlaną ścieżkę gospodarczej prosperity (okupionej wydrukowaniem wielu ciężarówek zielonych banknotów z podobiznami amerykańskich prezydentów). Jest w tym dużo prawdy, ale wyłącznie taka argumentacja byłaby niepełna i ułomna. Mianowicie w piątek przed godz. 11 uszu inwestorów doszła wieść o podniesieniu rekomendacji przez dobrze znany bank JP Morgan dla giełd Polski, Czech i Węgier do „kupuj”. No i kupowano, tylko że już od dwóch sesji. Tak w praktyce wygląda „równy” dostęp do informacji. Polski gracz mając ten komunikat dopiero w piątkowe południe, chcąc wejść na rynek musiał już godzić się na ceny o ok. 8 proc. wyższe niż dwie doby wcześniej. Parafrazując Orwella: wszyscy inwestorzy są równi, ale niektórzy są równiejsi od innych.
Nad fenomenem zakupów dokonywanych przez możnych wszystkowiedzących warto się zatrzymać teraz na nieco dłużej. Nie jest tajemnicą, że banki Goldman Sachs oraz JP Morgan mają przemożny wpływ na kształtowanie nastrojów rynkowych poprzez upublicznianie swoich kolejnych zaleceń. Idzie to w parze z wielką skalą ich kapitałowego zaangażowania na rynkach, liczonego w dziesiątkach miliardów dolarów. Skutkiem tego już nieraz podnosiły się głosy za oddzieleniem pionów analitycznych od inwestycyjnych. Lobby pozostaje jednak za silne, a ręka rękę myje i kapitałowe perpetuum mobile się kręci.
Ogólna strategia postępowania dużego gracza X jest banalnie prosta, ale warto ją przybliżyć zwłaszcza początkującym inwestorom, by nie dali się łatwo ogrywać. U schyłku kryzysu ów silny i wpływowy podmiot rozpoczyna z początku delikatne zakupy na upatrzonej klasie aktywów bądź w konkretnym regionie. Znając swoją siłę wynikającą z relatywnie dużej koncentracji posiadanych pozycji (również na rynku instrumentów pochodnych) „produkuje” kasandryczny raport co do przyszłego rozwoju sytuacji, tnąc prognozy makroekonomiczne. Czarnowidztwo trafia na podatny grunt i wielu inwestorów w desperacji ucina mocno stratne inwestycje. Silne ręce tymczasem bez rozgłosu przejmują przecenione aktywa.
Mija kilka miesięcy, rynek odbija coraz mocniej, zakupy przez lepiej poinformowanych trwają, wzrosty z czasem nadmiernie wyprzedzają wątłe oznaki polepszenia w gospodarce. Po tak dużej zwyżce ponownie uaktywnia się gracz X, ale tym razem z rekomendacją diametralnie negującą własny pesymizm sprzed kilku miesięcy. Wąskie grono lepiej poinformowanych na kilka sesji przed ujawnieniem tejże informacji agresywnie kupuje aktywa będące przedmiotem mającej ujrzeć światło dzienne rekomendacji. Nadchodzi owo zalecenie, zapanowują euforyczne nastroje i… pozostaje sobie zadać pytanie: co robi gracz X? Można być niemal pewnym, że z pokaźnym zyskiem zamyka przynajmniej część inwestycji, dokonując dystrybucji aktywów w ręce mniej uświadomionych drobnych graczy, którzy jak widać przy takich okazjach więcej tracą niż zyskują. Po niezbyt długim czasie para do dalszej zwyżki ulatuje, rekin X milczy, kramik z boomem się zamyka do następnego razu, giełdy okrywają się sporymi minusami. Jak widać, duży może więcej, a jednym z bardziej obcych (by nie rzec: śmiesznych) terminów przy owej działalności pozostaje etyka biznesu.
Można to uznać za spiskową teorię dziejów, jednak nic bardziej mylnego. Analizując wydarzenia minionego tygodnia, dolar zaczął „tajemniczo” i dynamicznie tracić do złotego w środowe przedpołudnie, zaledwie o trzy godziny uprzedzając szturm popytu na najbardziej płynne akcje (zagraniczny kapitał spekulacyjny praktycznie nie interesuje się spółkami spoza indeksu WIG20). Od wspomnianego momentu do piątkowego popołudnia złoty zyskał względem dolara aż 12 groszy, umacniając się do 2,85. Przypomnijmy: równolegle WIG20 skoczył o blisko 10 proc. Tutaj przypadku nie ma. Dla przypomnienia, bank JP Morgan obniżał prognozy PKB dla Polski dwukrotnie na początku br., co odbywało się w atmosferze panicznej wyprzedaży złotego z „toksycznymi” opcjami walutowymi w tle. Czyżby wówczas również był to cudowny przypadek?
Nic dziwnego, że na arenie międzynarodowej podnoszone są coraz częściej postulaty nałożenia limitów koncentracji inwestycji w aktywa dla dużych podmiotów. W przeciwnym razie jeszcze bardziej rozpleni się pełzająca i szkodliwa monopolizacja rynków obrotu wieloma klasami aktywów. Rodzi się pytanie za wiele milionów: jakie gremium okaże się na tyle odważne, by to przeforsować?
Po tej dłuższej, acz w moim mniemaniu bardzo istotnej dygresji, powróćmy do bieżącego handlu i nadchodzących giełdowych wydarzeń. Po umiarkowanie optymistycznych wypowiedziach Bena Bernanke i Jeana Claudea Tricheta (prezesi: FED oraz Europejskiego Banku Centralnego) co do globalnych perspektyw gospodarczych rynki weszły w fazę wspomnianej minieuforii. Czas na odchorowanie nadmiaru optymizmu na pewno nadejdzie, jednak im później się to stanie, tym bardziej bolesna będzie korekta półrocznego hossowego falstartu. Gros uwagi w bieżącym tygodniu skupi się na odczycie najnowszej dynamiki cen nieruchomości w USA (wtorek) oraz lipcowych zamówień na dobra trwałe w USA (środa). Mając na uwadze pokaźny bagaż nadal złych informacji – jak dotąd ignorowanych – ryzyko wystąpienia poważniejszych, kilkutygodniowych zniżek wciąż rośnie.
Bartosz Stawiarski
Źródło: Wealth Solutions