Banki rozpoczęły nową wojnę o kredyty hipoteczne. Bój idzie nie tylko o tych, którzy dopiero chcą kupić dom lub mieszkanie. Łakomym kąskiem są również osoby, które już mają kredyt hipoteczny i można je „podkupić” od konkurencji. Są nawet cenniejszym nabytkiem ze względu na sprawdzoną wiarygodność i historię kredytową w dotychczasowym banku.
Kilkanaście dni temu mBank, Bank Millennium i BGŻ wprowadziły specjalne oferty, w których kuszą niskim oprocentowaniem, ograniczonymi do minimum kosztami związanymi z przeniesieniem kredytu. Podobną ofertę szykuje BZ WBK, narady wojenne trwają w kilku innych bankach.
Jak podaje dziennik, pretekstem do wojny o hipotecznych klientów są niższe opłaty sądowe związane z założeniem księgi wieczystej i wpisaniem hipoteki. Do tej pory opłaty były uzależnione od wartości nieruchomości (oznaczało to wydatek rzędu 1-2 tys. zł). Od marca będą ustalone ryczałtowo – każdy zapłaci po 200 zł. Koszty zmiany banku będą więc mniejsze.
Drugi powód ofensywy to zbliżające się ograniczenia w udzielaniu kredytów we franku szwajcarskim. Nadzór bankowy proponuje, by od kwietnia każdy, kto chce wziąć kredyt walutowy, będzie musiał zadeklarować 30-proc. wkład własny. – Jeśli więc zmieniać bank na tańszy, to tylko teraz – kuszą bankowcy.
Kiedy zamiana kredytu na tańszy ma sens? – Dotyczy to szczególnie osób o niskich dochodach i oszczędnościach. To im powinno szczególnie zależeć na redukcji miesięcznych rat – przekonuje Michał Wąsikowski, doradca finansowy z firmy brokerskiej Expander. Klient, który spłaca 20-letni kredyt we frankach w wysokości – po przeliczeniu – 100 tys. zł dzięki obniżeniu oprocentowania np. z 3 proc. do 1,6 proc. zaoszczędzi 100 zł miesięcznie, a w całym okresie spłaty – 24 tys. zł.
Według szacunków Banku Millennium w Polsce tylko 12 proc. kredytów hipotecznych stanowiły kredyty refinansowe (czyli takie, które idą na spłatę wcześniejszych), podczas, gdy np. w Wielkiej Brytanii aż 43 proc. Na Wyspach klient przenosi się z banku do banku średnio trzy razy – czytamy.