W USA inwestorzy, podobnie jak ich koledzy w Europie postanowili w środę zrealizować część zysków. Niedźwiedziom pomagały raporty makroekonomiczne. Raport Challengera o planowanych zwolnieniach pokazał, że ich ilość w porównaniu do poprzedniego miesiąca spadła o 16 procent.
Oczywiście raport ten rynki zlekceważyły. Raport ADP o zmianie zatrudnienia w sektorze prywatnym był niespecjalnie optymistyczny. Co prawda według ADP ubyło mniej miejsc pracy (532 tys.) niż oczekiwano (550 tys.), ale po pierwsze to i tak bardzo dużo, a po drugie dane z poprzedniego miesiąca zrewidowano z minus 491 tys. na minus 545 tys. Raport został źle przyjęty.
Dowiedzieliśmy się też, że indeks ISM dla sektora usług wzrósł kosmetycznie (z 43,7 do 44 pkt.), co oznacza, że ta część gospodarki nadal się kurczy (z dynamiką najmniejszą jednak od października zeszłego roku). Zamówienia fabryczne w kwietniu wzrosły po raz drugi z rzędu – o 0,7, a nie o prognozowane 0,9 procent. Kilka dni temu taki wzrost indeksu ISM i dynamiki zamówień byłby bardzo dobrze przyjęty, ale rynek chciał już korekty, więc oczywiście na dane narzekano.
Ben Bernanke, szef Fed, posiadaczy akcji również nie pocieszył. Występując przed Komisją Budżetową Izby Reprezentantów Kongresu (składał sprawozdanie na temat gospodarki) powiedział, że powrót do normalnej aktywności gospodarczej będzie trwał długo, bo wiele czynników (rynek pracy, słaby rynek nieruchomości, problemy rynku kredytowego) ograniczy popyt wewnętrzny. Powiedział też, że rząd musi opracować metodę na wyjście z pułapki zadłużenia (to nie jego określenie), w którą wszedł aplikując gospodarce pakiet ratowania systemu finansowego (TARP) na sumę 700 mld USD i program Obamy na 787 mld USD.
O rynku akcji nie ma nawet co pisać. Spadały ceny akcji we wszystkich sektorach, a indeksy od początku sesji osuwały się. Pozostawało tylko pytanie: jak mocna będzie to korekta? Jasne bowiem było, że kluczowe wsparcie (875 pkt.) jest niezagrożone. Nie była mocna – pod koniec sesji byki znacznie zmniejszyły rozmiar porażki. NASDAQ spadł o 0,6 procent, czyli tyle, co nic. Gorzej, że indeks S&P 500 poprzez spadek umocnił opór na 944 pkt. i to jedynie jest minus tej sesji.
GPW rozpoczęła środową sesję wzrostem indeksów, ale prawie natychmiast podporządkowała się nastrojom panującym na giełdach europejskich i rozpoczęła się realizacja zysków. Rynek był jednak bardzo spokojny, a indeks WIG20 trzymał się blisko poziomu wtorkowego zamknięcia. Liderem rynku była Agora. Akcje tej spółki mocno drożały, bo podobno połączenie „Gazety Prawnej” z „Dziennikiem” jest dla „Gazety Wyborczej” korzystne – ma zwiększyć ilość reklam w tej gazecie. To wcale nie jest takie pewne, ale graczom to rozumowanie się spodobało.
Po trwającym do południa okresie marazmu indeksy zaczęły się podnosić, a WIG20 zabarwił się na zielono. Poprawa sytuacji na innych rynkach była mikroskopijna, ale naszym inwestorom nawet to wystarczyło. Oczywiście, jak zwykle, indeksy rosły dzięki zleceniom koszykowym. Pierwszy zestaw danych amerykańskich (raport ADP) wpierw tylko nieznacznie pogorszył nastroje, ale potem również na GPW podaż przycisnęła. Im bliżej było do rozpoczęcia sesji w USA tym niżej lądowały indeksy. Spadkom daleko było do tego, co obserwowaliśmy na innych giełdach, ale fixing odjął indeksowi WIG20 kilkanaście punktów i zakończyliśmy dzień spadkiem o 1,6 proc. Pozytywem było to, że znacznie zmniejszył się obrót. Sygnały kupna nadal obowiązują.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi