Dzisiaj zostanie opublikowany komunikat po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej. Co prawda rynek nie spodziewa się zmiany poziomu stóp (4 proc.), ale w ostatnich tygodniach Leszek Balcerowicz, ustępujący w styczniu prezes NBP, wielokrotnie mówił, że im szybciej Rada podniesie stopy tym będzie lepiej. Skoro prezes odchodzi w styczniu to nie bardzo dobrze wyglądałoby, gdyby stopy wzrosły w grudniu. Mogłoby to zostać potraktowane jako złośliwy prezent dla rządu. Nie wykluczam więc, że Leszek Balcerowicz będzie naciskał na Radę, żeby już dzisiaj podniosła stopy. Wątpię, żeby odniósł sukces, ale gdyby rzeczywiście stopy wzrosły to giełda i złoty mogą trochę ucierpieć.
WGPW rozpoczęła wtorkową sesję od jednoprocentowego spadku, ale odrabiające straty giełdy europejskie doprowadziły do zmniejszenia jego skali. Potem, od 11.00 WIG20 osuwał się prawie do końca sesji. Wystarczyło jednak tylko nieco ponad 20 minut, żeby z blisko jednoprocentowego spadku zrobiło się drgnięcie w dół o 0,3 proc. Taki spadek nie ma najmniejszego znaczenia. Pokazuje jednak, że fundusze nie chcą dopuścić do przeceny. W Polsce też wszystkim zależy na dobrym zakończeniu miesiąca i roku.
Cały czas niepokoić może tylko bardzo mała, kilkupunktowa, baza na kontraktach. Tak mała różnica między kontraktami, a WIG20 prowokuje arbitrażystów do realizowania zysków, a ilość otwartych pozycji jest olbrzymia. Gdyby się na taką realizację zdecydowali to zlecenia koszykowe zniszczyłyby rynek. Może się to zresztą stać niejako automatycznie, ale dopiero za 2,5 tygodnia, kiedy grudniowa seria kontraktów będzie wygasała.
Dzisiaj rynek nie ma specjalnie wyboru i zapewne pójdzie za rosnącymi rynkami w USA oraz odbijającymi dzisiaj indeksami w Eurolandzie. Co prawda wzrost amerykańskich indeksów nie ma racjonalnego uzasadnienia, ale o to już dawno na rynkach nie chodzi. Być może humory posiadaczy akcji KGHM zepsuje wczorajszy spadek ceny miedzi (o ile nie zacznie dzisiaj rosnąć), ale powinna pomagać ropa. Rozstrzygnięcie sesji będzie miało miejsce jednak o 14.30, kiedy to w USA opublikowane zostaną pierwsze dane makro.
Window dressing bardziej ważne niż dane makro
Wtorkowy poranek zaczął się niekorzystnie dal posiadaczy akcji. Indeksy w Eurolandzie spadały, czemu pomagał wzrost kursu EUR/USD. Jednak już przed 11.00 rynek walutowy uspokoił się, a indeksy zaczęły rosnąc w oczekiwaniu na odbicie w USA. Koniec sesji był neutralny.
Na rynku akcji w USA walczyły ze sobą we wtorek dwa obozy – tych graczy, którzy jeszcze wierzą, że dane makro mają znaczenie z tymi, którzy uważają, że istotne są inne czynniki. W obecnym okresie jest to koniec miesiąca i zbliżający się koniec roku, a co za tym idzie mega – „window dressing”.
Raporty makroekonomiczne nie dawały najmniejszych powodów do optymizmu. Październikowe zamówienia na dobra trwałego użytku spadły aż o 8,3 proc. (największy spadek od lipca 2000 roku), a co bardziej istotne zamówienia bez środków transportu spadły o 1,7 proc. (oczekiwano wzrostu o 0,1 proc.). Dane te są bardzo zmienne, ale z pewnością nie sygnalizowały powrotu do szybkiego wzrostu gospodarczego. Na domiar złego publikowany przez Conference Board indeks zaufania konsumentów spadł w listopadzie z 105,4 do 102,9 pkt. (oczekiwano wzrostu). W komentarzach można znaleźć mnóstwo zachwytów nad danymi z rynku nieruchomości, ale ja uważam, że nie było powodu do zachwytu. Owszem, w październiku sprzedaż domów na rynku wtórnym wzrosła o 0,5 proc. (oczekiwano podobnego w skali spadku). Okazało się jednak, że mediana cen spadła w stosunku do zeszłego roku o 3,5 procenta (podobno największy spadek od 1968 roku).
Naprawdę trudno taki zestaw danych uznać za dobry, ale reakcja rynków była znowu standardowa, co nie znaczy, że racjonalna. Prawidłowo zachował się rynek obligacji – rentowność spadła. Trudno zarzucić również brak logiki rynkowi walutowemu, na którym kurs EUR/USD rósł. Słabnący dolar pomógł wzrostowi ceny ropy, ale złoto nie zareagowało, a miedź wyraźnie staniała. W tym ostatnim przypadku ciągle widać wpływ czynników fundamentalnych, bo im słabsza jest gospodarka tym mniejszy będzie popyt na miedź.
Dolarowi nie pomogły nawet wypowiedzi bankierów amerykańskich. Ben Bernanke, szef Fed, powtórzył starą śpiewkę o umiarkowanie zwalniającej gospodarce i rynku nieruchomości, którego kłopoty skończą się w przyszłym roku i który nie wpłynie na postawy konsumentów. Nieco mocniej zaakcentował jednak problemy inflacji. Stwierdził, że presja inflacyjna powinna się zmniejszać, ale ryzyko wzrostu cen nadal jest bardzo wysokie. Nie bardzo wiem, jak można godzić takie dwa poglądy, ale widać można. Wtórował mu Charles Plosser szef Fed z Filadelfii, który ostrzegł, że Fed może nadal podnosić stopy. Brak reakcji dolara na takie ostrzeżenia pokazuje, jakie jest nastawienie rynku.
Rynek akcji kompletnie nie wiedział, jak na taką mieszankę firmową zareagować. Bardzo słabe dane makro połączone z ostrzeżeniami o możliwych podwyżkach (a z pewnością braku obniżek) stóp przy rosnącej cenie ropy (już prawie 61 USD) powinny były doprowadzić do przeceny, ale mamy przecież koniec miesiąca i ciągle znakomite nastroje. Jak widać tym razem jeszcze słabszy niż w poniedziałek dolar nikomu już nie przeszkadzał (to oczywiście jest ironia). Dzięki rajdowi ostatniej godziny udało się zakończyć sesję pozytywnie, ale w niczym nie zmienia to negatywnego technicznie obrazu rynku.
Po sesji nic się nie wydarzyło, ale kontrakty na amerykańskie indeksy wyraźnie rosły. Nie był to jednak wyraz optymizmu Amerykanów. W Japonii dynamika produkcji wzrosła aż o 7,4 procenta w stosunku do zeszłego roku, co było zupełnym zaskoczeniem. Dlatego też mocno rósł japoński indeks Nikkei, a to prowadziło do góry kontrakty na amerykańskie indeksy. Do otwarcia sesji w USA wszyscy już o Japonii zapomną i ważne będą tylko dane makro i inne rynkowe wydarzenia.
W środę weryfikacja danych o amerykańskim wzroście PKB w trzecim kwartale i skojarzonych z nim miar inflacji może, ale tylko może, a nie musi, wpłynąć na zachowanie rynków. Prognozowana jest bowiem niewielka weryfikacja (w górę) wzrostu PKB i niewielkie zmiany deflatora oraz bazowego PCE (wskaźnik wydatków konsumpcyjnych bez paliw i żywności). Najgorszym zestawem dla akcji byłoby, gdyby PKB został zweryfikowany w dół, a inflacja w górę, a najlepszym, gdyby weryfikacja poszła w odwrotnym kierunku. Wariantów jest wiele, ale najbardziej prawdopodobne jest, że gracze skupią się na inflacji, czyli w tym przypadku na wskaźniku PCE. Im będzie niższy tym lepiej dla akcji i gorzej dla dolara.
W innej klasie raportów znajdują się dane o październikowej sprzedaż nowych domów w USA. Ostatnie dane o rozpoczętych budowach domów były niezwykle słabe, więc, mimo tego, że oficjalna prognoza jest raczej neutralna, rynek spodziewa się bardzo złych danych. Przede wszystkim gracze mogą bać się dużego spadku cen sprzedawanych domów. Po wtorkowych danych o sprzedaży domów na rynku wtórnym widzimy, że na małe zmiany gracze nie zareagują. Dane musiałyby być spektakularnie złe lub dobre, żebyśmy zobaczyli reakcję. Zakładam, że na wyjątkowo złe dane reakcja na rynku akcji byłaby negatywna, a dolar nadal by tracił. Bardzo dobre dane pomogłyby w wywołaniu korekty na rynku EUR/USD, ale niekoniecznie pomogłyby akcjom.
Dwie godziny przed końcem sesji zostanie opublikowany raport Fed o stanie gospodarki zwany Beżową Księgą. Nie wydaje mi się, żeby znalazło się tam coś, czego do tej pory bankierzy już nie powiedzieli, ale często gracze wyciągają z tego raportu jakieś zdanie i starają się na tym budować ruch kursów i indeksów.