Dzisiaj dowiemy się o ile wzrósł PKB w trzecim kwartale, ale niespodzianki nie oczekuję, a jeśli to tylko pozytywną. Oczekuje się wzrostu podobnego jak w drugim kwartale (około 5,5 proc.) i wszystkie dotychczasowe dane makro sygnalizowały, że tak właśnie będzie. Dlatego też nie spodziewam się reakcji rynków na tan raport, ani na rynku walutowym ani na GPW.
A WGPW w piątek z początku nie odbiegała swoim zachowaniem od innych rynków Eurolandu. Indeksy rozpoczęły sesję spadkiem, ale bardzo szybko sytuacja została opanowana i wróciliśmy do poziomu bliskiego czwartkowego zamknięcia. Pomagał indeksowi duży wzrost kursu BRE, który mało, że podał lepszy od prognoz wyniki kwartalny, ale jeszcze podwyższył prognozy. Nadal rosła po środowej publikacji wyników, TPSA. Dziwić mogło tylko to, że raport BRE nie wpłynął to pozytywnie na sektor bankowy. Wręcz odwrotnie – najmocniej spadały kurs akcji pary Pekao – BPH. Mimo spadku ceny ropy i miedzi (w drugiej połowie dnia wzrosły), rósł kurs PKN i KGHM.
Jednak godzinę przed publikacją danych w USA indeksy ruszyły do dołu, a po tej publikacji w drodze na południe przyśpieszyły. WIG20 spadał już nawet przed 16.00 dwa procent, ale skończył na minus 1,5 proc. Takie zachowanie nie rokuje dobrze naszemu rynkowi na najbliższy okres, bo przecież realnych powodów do zniżki o tej skali nie było. Oczywiście oprócz strachu przed korektą w USA, która okazała się na razie zupełnie niegroźna. W najbliższych dniach zobaczymy, czy ewentualne przedłużenie amerykańskiej korekty wywoła przechodzenie części kapitału na rynki rozwijające się, czy wręcz przeciwnie – jeszcze szybszą ucieczkę.
Problem jest w tym, że jeśli dolar będzie tracił (kurs EUR/USD znowu jest w połowie kanału trwającego od maja trendu bocznego) to powinno pomagać we wzroście cen surowców, a przez to i indeksów w krajach rozwijających się. To jednak tylko jedna strona medalu. Drugą jest to, że słabsza gospodarka USA oznacza mniejszy popyt na surowce, a to powinno ściągać ceny w dół i szkodzić rynkom rozwijającym się. Jak widać rozwój sytuacji jest bardzo niepewny. Trzeba w tej sytuacji, czekając na jej wyjaśnienie, nadal obstawiać pojedyncze spółki i to raczej spoza pierwszej ligi. Wydaje się, że dopiero po publikacji raportów kwartalnych (po połowie listopada) możemy zobaczyć bardziej zdecydowane ruchy indeksów.
Dane o amerykańskim PKB pretekstem do realizacji zysków
W piątek od początku dnia oczywiste było, że losy indeksów zależą od danych z raportu o amerykańskim PKB. Zacznijmy od końca. Rynek zlekceważył większy od prognoz wzrost październikowego indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan (to była tylko weryfikacja danych z połowy miesiąca). Wcześniej opublikowany został raport o stanie gospodarki i to on był w piątek najważniejszy.
Okazało się, że wstępne dane za trzeci kwartał były niejednoznaczne. Gospodarka amerykańska wzrosła jedynie o 1,6 procent (oczekiwano wzrostu ponad 2 procent) i to była zła informacja. Dynamika wzrostu była najniższa od 3 lat, czyli od początku hossy. Jednak bardzo dobrą informacją był gwałtowny spadek kwartalnych miar inflacji. Deflator spadła z 3,3 do 1,8 proc., a mający największy wpływ na decyzje Fed bazowy PCE (bez energii i żywności) spadł z 2,7 do 2,3 procenta. Widać więc, że Ben Bernanke, szef Fed ma rację – zwalniająca gospodarka zmniejsza presję inflacyjną. Nie widomo jednak po pierwsze jak bardzo gospodarka zwolni, a po drugie, czy inflacja nie podniesie głowy. Inaczej mówiąc wcale nie jest pewne, czy nie wejdziemy w stagflację. Faktem jest też, że czwarty kwartał będzie dla gospodarki USA lepszy (zakupy świąteczne), więc gracze generalnie zachowywali spokój. Złe wrażenie łagodzone było również przez mocny spadek rentowności obligacji (rynkowych stóp procentowych), co oczywiście przeceniło dolara (nie tak mocno jednak jak powinno było). Osłabienie dolara lekko podniosło ceny surowców.
Takie dane na mniej niż dwa tygodnie przed wyborami do Kongresu były jednak bardzo nie na rękę administracji Busha. Nic dziwnego, że Henry Paulson zwołał specjalną konferencję prasową po to, żeby upewnić Amerykanów, że gospodarka po prostu będzie się rozwijała w tempie odpowiadającym jej możliwościom. Oczywiście Demokraci mają całkiem inne zdanie, ale gracze z pewnością woleli słuchać sekretarza skarbu. Udawało się zachować całkiem dobry nastrój, bo ci, którzy nie wsiedli do pędzącego pociągu kupowali akcje już na małych spadkach, ale od godziny 19.00 korekta ruszyła już w normalnym tempie. Nie ekscytowałbym się tym jednak nadmiernie. To była na razie tylko niegroźna realizacja zysków.
Realizacja, która była od dawna oczekiwana i jest bardzo dla rynku korzystna. Wielu graczy, bojąc się skrajnego technicznego wykupienia rynku czekało właśnie na korektę, żeby kupić akcje. Pytanie tylko, kiedy wkroczą do akcji – czy natychmiast, czy poczekają na nieco większe osunięcie. Nastroje (bezpodstawnie) są tak dobre, że z pewnością zobaczymy szybkie wejście byków, ale zapewne zobaczymy też natychmiastowy kontratak niedźwiedzi i dopiero wtedy będziemy wiedzieli, a jakim miejscu jesteśmy.
Po weekendzie nastroje nie powinny być zbyt dobre, bo w sobotę Wal-Mart poinformował, że sprzedaż w październiku wzrosła tylko o 0,5 proc. (oczekiwano wzrostu o 2 – 4 proc.) To była najniższa dynamika sprzedaży od 2 lat. Potwierdza to, że konsumenci zdecydowanie mniej niż oczekiwano pomagają gospodarce zakupami. Najgorsze jest to, że dane dotyczą października, kiedy to cena benzyny już mocno spadła, zostawiając w kieszeniach konsumentów sporo pieniędzy. Oczywiście Wal-Mart to nie wszystko (powinien jednak zaszkodzić sektorowi sprzedaży detalicznej), ale jak pretekst do przedłużenia korekty może posłużyć. Rano kontrakty na amerykańskie indeksy spadały pociągnięte w dół dużym spadkiem japońskiego indeksu Nikkei. Japończycy bardziej się przejęli danymi o amerykańskim PKB niż sami Amerykanie.
Ważne będą również dane makro. Poniedziałek rozpoczniemy od raportów o wrześniowych przychodach i wydatkach Amerykanów. Przychody interpretowane będą jednoznacznie: im wyższe tym większe zagrożenie dla inflacji, a więc tym gorzej dla akcji i lepiej dla dolara. Gorzej jest z wydatkami. Wzrost wydatków byłby bardzo korzystny dla gospodarki, bo sygnalizowałby, że rośnie popyt wewnętrzny, a to od niego zależy wzrost gospodarczy w USA. Jednak, zgodnie z zasadą im gorzej tym lepiej, dobre dane też mogą zaniepokoić rynek akcji, bo również wzrośnie zagrożenie wzrostem inflacji. Z tego wynika, że najlepsze dla posiadaczy akcji byłyby dane neutralne. Decydujący o interpretacji tego raportu powinna być wartość bazowego indeksu wydatków osobistych (PCE core). W piątek dowiedzieliśmy się, że jego dynamika znacznie w trzecim kwartale spadła – tym razem zobaczymy jak to wyglądało w ostatnim miesiącu tego kwartału. Nie powinno być zaskoczenia, ale dane gorsze od prognoz mogłyby posłużyć jako pretekst do przedłużenia korekty.