Prawdziwą sztuką było jednak prezentowanie przez amerykańskich komentatorów danych z rynku nieruchomości. Na pozór były one bardzo dobre, bo ilość sprzedanych nowych domów wzrosła o 4,1 proc., a przecież oczekiwano spadku. I właśnie taka dobra informacja poszła w świat. Trzeba się było wczytać w ten raport, żeby zauważyć, że skorygowano w dół dane z maja, czerwca i lipca. Dane z lipca, do których porównywano opublikowaną w środę liczbę sprzedanych domów, skorygowano aż o 5,9 proc. (do poziomu najniższego od 3,5 roku). Nic więc dziwnego, że dane sierpniowe były nieco lepsze. Szczególnie istotne są dla Amerykanów ceny domów, a tymczasem okazało się, że mediana cen w relacji rocznej spadła pierwszy raz od 2003 roku. Ten raport potwierdza to, co widzieliśmy na rynku wtórnym. Kupujący wierzą (na razie) w to, że lekki spadek cen jest okazją i zaczynają nieśmiało kupować. Problem pojawiłby się, gdyby te ceny spadły na przykład trzeci raz z rzędu. Nie można się oszukiwać – sytuacja na rynku domów się stale pogarsza.
Rynki finansowe dały się jednak wprowadzić w błąd bałamutnej interpretacji danych makro. Co prawda dolar lekko osłabł, ale powinien był stracić dużo mocniej, a rentowność obligacji nawet lekko wzrosła. Przed końcem kwartału drożały surowce (miedź, złoto), co sygnalizowało, że rynek prawidłowo danych nie odczytał. Bardzo ciekawie zachowała się ropa. Po publikacji danych o amerykańskich zapasach cena baryłki spadła do 60 USD, ale kolejny raz nie udało się tego poziomu przełamać. Jeśli coś na rynkach finansowych nie może spaść to musi wzrosnąć. I tak też się stało – cena ropy wzrosła o ponad trzy procent.
Inwestorzy na rynku akcji też udawali, że wierzą w „dobre” dane z rynku nieruchomości i starali się zapomnieć o zamówieniach na dobra trwałego użytku. Indeksy do 18.00 rosły, a DJIA atakował szczyt wszech czasów. Jednak od 18.00 rozpoczęła się realizacja zysków, co zresztą zbiegło się z mocnym ruchem zwyżkowym na rynku ropy. Zagrożenia inflacją i osłabieniem gospodarczym gracze już zlekceważyć nie mogli, ale sesja zakończyła się neutralnie dając nadzieję na dalsze wzrosty na koniec kwartału.
Dzisiaj kalendarium wygląda bardzo okazale, ale tak naprawdę nie są to raporty bardzo istotne. Mogą oczywiście być jednak wykorzystane jako pretekst dla jakiegoś ruchu. Nie są one istotne dlatego, że raport o amerykańskim PKB (zawierający również kilka miar inflacji) jest już ostatnią weryfikacją i trudno oczekiwać, że będzie się znacznie różnił od tego, co ostatnio podawano. Z tego wniosek, że dane są już całkowicie zdyskontowane. Jednak ostateczna weryfikacja bazowego PCE (wskaźnik wydatków konsumpcyjnych) może graczami trochę poruszyć, gdyby został zweryfikowany w górę. Wtedy dolar powinien się wzmocnić, a akcje stracić i to mino tego, że zbliża się koniec kwartału. Jako pretekst służący do wywołania ruchu mogą posłużyć również dane o tygodniowej zmianie na rynku pracy w USA. Uważam jednak, że zmiany będą niewielkie, a fundamentalna wartość praktycznie żadna.
Polityka zaszkodziła polskim rynkom
Wyemitowane przez TVN w programie „Teraz my” polskie „taśmy prawdy” pokazujące budowanie przez PiS koalicji, określane przez opozycję mianem korupcji politycznej (prawnicy różnią się w ocenach), wywołały w środę osłabienie złotego. Żadnego wrażenie na rynkach nie wywarła decyzja RPP, która nie zmieniła poziomu stóp procentowych. Co prawda Rada zwróciła uwagę na ryzyko osiągnięcia celu inflacyjnego wcześniej, niż zakładano we wrześniowej projekcji, ale nie widać było w tym komunikacie sygnału o możliwej, szybkiej podwyżce stóp. Rynek nie zareagował też na informację o przyjęciu projektu budżetu przez rząd. Po odejściu Andrzeja Leppera było przecież pewne, że tak się właśnie stanie. Osłabienie złotego w stosunku do dolara i euro było jednak w końcu dnia symboliczne. Wątpliwe jest, żeby nasza waluta nadal dzisiaj traciła tylko ze względów politycznych. Może się tak jednak stać, jeśli kurs EUR/USD zacznie spadać.
WGPW rozpoczęła środową sesję od zwyżki indeksów, ale nastroje były dalekie od znakomitych. Niewielkie wzrosty indeksów, w sytuacji, kiedy na giełdach światowych panuje olbrzymi optymizm, a indeks BUX nadal rośnie po prawie trzyprocentowym wzroście we wtorek, nie wyglądały dobrze. Liderem wzrostów była w pierwszej fazie sesji KGHM reagująca na wzrost ceny miedzi (sesję zakończyła jednak spadkiem). Wzrost indeksów był bardzo niepewny, a od południa indeksy zaczęły się osuwać. Widać było, że polityka tym razem WGPW szkodzi. Po publikacji bardzo złych danych o zamówieniach na dobra trwałego w USA indeksy zaczęły szybciej spadać i zanosiło się już na dużą przecenę, ale w ostatnich 30 minutach obóz byków zaczął rynku bronić i sesja skończyła się umiarkowanym spadkiem. Obrót wyraźnie wzrósł, ale 25 procent handlu skupiło się na KGHM. Widać jednak, że polskie fundusze usiłują rynku bronić.
Pozostaje postawić teraz pytanie, kiedy rynek przestanie przejmować się polityką. Widać było, jak zareagowały indeksy węgierskie (dużym wzrostem) przy niewielkim tylko spadku napięcia. Tym razem, u nas, problem jest jednak większy, bo jeśli nie będzie wcześniejszych wyborów (a pewnie nie będzie), a PSL nie wejdzie do koalicji z PiS to rząd mniejszościowy będzie praktycznie sparaliżowany, a w sytuacji, kiedy czekamy na duże fundusze z UE nie będzie to dla gospodarki dobra sytuacja.
Gdyby nie polityka to powiedziałbym, że indeksy dzisiaj wzrosną, bo duży wzrost ceny ropy i trzeci z kolei wzrost ceny miedzi powinny pomóc sektorowi surowcowemu. Poza tym zbliża się już koniec kwartału, a naszym funduszom zależy na tym, żeby dobrze go zamknąć. W tej sytuacji wystarczy mocniejsze uderzenie popytu, a wszyscy rzucą się do kupna akcji. Trudno przecież czekać na koniec napięcia politycznego, bo możemy poczekać co najmniej kilka tygodni, jeśli nie miesięcy, a rynek nie lubi bezruchu.
