Reklamy lokat oszczędnościowych, kart płatniczych, kont osobistych czy pożyczek, są dziś na porządku dziennym. Większość z nich prezentuje jedynie tę część oferty, która może przyciągnąć klienta do banku. Najwięcej wątpliwości budzą reklamy szybkich kredytów, które – według spotów – znajdują się w zasięgu ręki niemal każdego Polaka. BPH kusi pożyczką „od ręki”, DomBank „na gębę”, a Eurobank „na dowód”.
Jak podaje dziennik rzeczywistość nie jest już tak kolorowa. W przypadku Banku BPH trzeba mieć umowę o pracę (inaczej nie obejdzie się bez żyrantów), a w DomBanku zabezpieczeniem kredytu musi być nieruchomość. W Eurobanku dowód stanowi jedynie podstawę do sprawdzenia zdolności kredytowej klienta.
– Naszym celem jest wzbudzenie zainteresowania konkretnym produktem, a reklama ma przekazać najkorzystniejsze jego cechy – tłumaczy Jacek Balcer, rzecznik prasowy Banku BPH.
Według „Życia Warszawy” tak uproszczony przekaz to problem dla mniej wyedukowanych odbiorców. – Może się okazać, że skuszony reklamą klient przeczyta umowę pobieżnie i zgodzi się na warunki, które są dla niego niekorzystne – uważa Małgorzata Cieloch z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Podkreśla, że skargi na banki, które napływają do urzędu, najczęściej dotyczą problemów związanych właśnie z wywiązaniem się z podpisanej umowy kredytowej. – Część konsumentów nie jest w stanie spłacić swoich kredytów – mówi Małgorzata Cieloch.
Jakub Benke, prezes domu mediowego Starcom, uważa, że coraz mniej precyzyjne reklamy, to skutek zbyt dużego szumu informacyjnego. – Klasyczne spoty nie robią już na odbiorcach większego wrażenia, bo oglądają ich na co dzień zbyt dużo. Aby dziś skutecznie komunikować się z klientem, potrzebna jest więc całkowita zmiana filozofii – mówi Jakub Benke. Jego zdaniem, te tendencje będą się nasilać. Wymusi to głównie ogromna konkurencja. Reklama ma więc przede wszystkim przykuwać uwagę, a nie wiarygodnie przekazywać informacje.