Po neutralnym zakończeniu wtorkowej sesji, podczas której bykom nie pomogły dobre dane makro, gracze w USA byli w środę szczególnie ostrożni. I tym razem zresztą raporty makro nie dawały niedźwiedziom broni do ręki, chociaż zupełnie jednoznaczne nie były.
Raport o zamówieniach na dobra trwałego użytku wydawał się być na pozór doskonały, bo zamówienia w lipcu wzrosły aż o 4,9 proc., a dane z czerwca zweryfikowano w górę. Jednak jeden rzut oka na dane bez środków transportu wyjaśniał sytuację: zamówienia w tej kategorii wzrosły jedynie o 0,8 procent (oczekiwano wzrostu o 0,9 procent). Widać wyraźnie, że duży wzrost głównego wskaźnika wynika z dopłat, które rząd robi do wymienianych starych, pożerających paliwa samochodów na nowe i oszczędne auta. Podobnie wyglądała sytuacja ze sprzedażą nowych domów. Ich liczba w lipcu wzrosła aż o 9,6 procent – dużo więcej niż oczekiwano. Tutaj też tę poprawę rynek zawdzięcza rządowi. Ci Amerykanie, którzy po raz pierwszy w życiu kupują dom dostają dopłatę w wysokości do 8 tysięcy dolarów. Żeby z tego skorzystać trzeba sfinalizować zakup do końca listopada. Po tych raportach odżywa na nowo pytanie: co stanie się, gdy skończą się rządowe programy pomocowe?
Na rynku akcji królował sektor budowniczych domów (deweloperów). Drożała też większość akcji w sektorze sprzedaży detalicznej. Taniały jednak akcje w sektorze przemysłowym (mniejsze inwestycje to mniejsze zyski). Indeksy giełdowe zaczęły sesję niewielkim spadkiem, po publikacji danych z rynku nieruchomości na krótko zabarwiły się na zielono i znowu zaczęły spadać. Spadki były niewielkie – nie widać była najmniejszego przekonania podaży. Nic dziwnego, że na dwie godziny przed końcem sesji indeksy wróciły do poziomu wtorkowego zamknięcia. Tam rynek praktycznie zamarł i dzień zakończył się absolutnie neutralnie – praktycznie bez zmiany indeksów. Sesja potwierdza to, o czym pisałem już dzień wcześniej: rynek jest zmęczony wzrostami i dobre dane nie są w stanie (na razie) pchnąć go wyżej. Dla oczyszczenia atmosfery przydałby się okres konsolidacji albo nawet spadku indeksów.
GPW rozpoczęła dzień od spadku indeksów, który po krótkim okresie odreagowania zaczął się szybko pogłębiać. Po południu WIG20 spadał już prawie trzy procent, a liderami spadku były te spółki, które wcześniej prowadziły indeksy na północ (przede wszystkim Pekao, do którego dołączył później BRE). Honoru WIG20 bronił PKN. Sytuacja na naszym rynku odbiegała in minus od tego, co widać było na innych giełdach, gdzie indeksy spadały nieznacznie. Widać było, że nasi gracze doszli do wniosku: nie ma na co czekać, bo nastroje na giełdach Europy i USA się zmieniają, wiec trzeba sprzedawać. Przecena byłaby nawet większa, gdyby nie dobre dane z rynku nieruchomości w USA. Rynek wyglądał bardzo słabo na tle innych giełd światowych, ale prawda jest taka: trzeba było w końcu kiedyś odreagować szalone podciąganie indeksów i cen akcji na fixingach poprzednich sesji. Kolejny apel do prezesa Ludwika Sobolewskiego: jak długo jeszcze? Kiedy będzie WIG30? Może by zwiększyć depozyt na kontraktach?
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi