Gdyby pierwszeństwo na rynku gwarantowało przewagę nad konkurentami, Google Wallet byłby dziś zapewne głównym wygranym na amerykańskiej arenie płatności mobilnych. Tymczasem potentat z Mountain View ledwo dotrzymuje kroku liczącemu zaledwie kilka miesięcy Apple Pay. Wczorajsze doniesienia pokazują jednak, że na portfelu NFC Google nie należy jeszcze stawiać krzyżyka.
Konsorcjum Softcard bez wątpienia zasługuje na miano jednego z największych pechowców na rynku płatności mobilnych. Przedsięwzięcie firmowane przez trzech amerykańskich operatorów telekomunikacyjnych od początku rozwijało się w ślimaczym tempie, naznaczonym kolejnymi zmianami strategii.
W pierwszych założeniach biznes miał stworzyć własny schemat rozliczeń niezależny od organizacji kartowych. Później skierował się w stronę modelu portfela NFC SIM-centric, ale przygotowania do debiutu zajęły niemal 3 lata. Nie minęło kilka miesięcy od startu schematu pod nazwą Isis, gdy konieczny okazał się rebranding – nazwa zaczęła się kojarzyć raczej z obcinaniem głów niż bezpiecznymi płatnościami.
Od kilku miesięcy spekulowano, że Softcard zniknie z rynku. Wczoraj plotki stały się faktem – Google porozumiał się z operatorami. Aplikacja Google Wallet będzie przeinstalowana na wszystkich urządzeniach z systemem Android KitKat (lub wyższym) sprzedawanych przez AT&T, Verizon i T-Mobile. Softcard „na razie” będzie działać po staremu, ale prawdopodobnie dni biznesu są policzone. Technologię i własność intelektualną Softcard przejmie Google.
Dwa obozy NFC?
Porozumienie będzie miało poważne konsekwencje przede wszystkim dla amerykańskiego rynku płatności mobilnych. Można powiedzieć, że oznacza ono symboliczny koniec modelu SIM-centric. Mimo że operatorom udało się skutecznie skoordynować wysiłki, co nie było łatwe przy tak skomplikowanym ekosystemie, to zawiodła inna część łańcucha – banki. Na dostarczanie kart do portfela Softcard udało się namówić tylko kilka instytucji. Sam proces pozostał mało przyjazny. Zresztą ograniczenia tego modelu dobrze znamy z polskiego rynku.
Operatorzy za swoją przygodę z płatnościami zapłacą słoną cenę. Według niektórych źródeł Softcard „palił” miesięcznie ok. 15 mln dolarów. W uruchomienie schematu zainwestowano zapewne znacznie większą kwotę. Jak głoszą plotki, Google zapłacił za biznes mniej niż 100 mln dolarów.
Google będzie teraz miał szansę nawiązać walkę z Apple Pay. Oba schematy wykorzystują sieć akceptacji płatności zbliżeniowych, ale do świadomości klientów znacznie skuteczniej przebija się Apple, który skłonił do współpracy wydawców kart. Google wykorzystuje inny model mobilnego portfela – oparty na HCE oraz przedpłaconej karcie-proxy. Teoretycznie nie musi współpracować z bankami-wydawcami, dodawane przez użytkowników karty obciążane są w podobny sposób jak przy zakupach w sieci. Bolączką pozostaje brak kompatybilności ze wszystkimi urządzeniami Android oraz konieczność osobnej instalacji aplikacji (co było wynikiem m.in. konfliktów z operatorami).
Pierwsza przeszkoda będzie powoli znikać – wraz z naturalnym cyklem wymiany urządzeń i aktualizacjami systemu. Drugą Google właśnie usunął, wchodząc w partnerstwo z telekomami. Wallet ma szansę skorzystać na szumie generowanym przez Apple Pay i w końcu rozwinąć skrzydła. Być może oznacza to początek nowego podziału na rynku – tym razem przebiegającego pomiędzy obozami zielonego robota i nadgryzionego jabłka.
Michał Kisiel, Bankier.pl