Dopiero w ubiegłym kwartale realny produkt krajowy brutto Stanów Zjednoczonych osiągnął poziom sprzed recesji. Cóż z tego, jeśli do przedrecesyjnego poziomu nie powróciło zatrudnienie, a siła nabywcza Amerykanów maleje.
Według wstępnych szacunków amerykańskiego Biura Analiz Gospodarczych na koniec trzeciego kwartału PKB Stanów Zjednoczonych wyniósł 13,35 biliona dolarów według ich siły nabywczej z 2005 roku. Amerykańska gospodarka potrzebowała aż 15 kwartałów, aby dojść do formy sprzed recesji, czyli czwartego kwartału 2007 roku, gdy PKB wyniósł 13,33 biliona USD.
Źródło: dane U.S. BEA w miliardach dolarów. Opracowanie: Bankier.pl
Gospodarka rośnie, ale pracy nie przybywa
Amerykanie nie mają jednak powodów do zadowolenia z „ożywienia gospodarczego”. Choć PKB rośnie, to stopa bezrobocia utrzymuje się na bardzo wysokim (jak na standardy amerykańskie) poziomie 9%. Faktyczne bezrobocie sięga jednak 17% – taki odsetek ludności czynnej zawodowo nie może znaleźć zatrudnienia w satysfakcjonującym wymiarze godzin.
Źródło: dane Bureau of Labor Statistics. Opracowanie: Bankier.pl.
Od stycznia 2008 roku do lutego 2010 w amerykańskiej gospodarce ubyło 8,75 miliona miejsc pracy. W dwa lata zatrudnienie spadło o 6,3%, czyli dwa razy silniej niż podczas recesji z początku lat 80. Co gorsza, obserwowanemu od trzeciego kwartału 2009 roku wzrostowi PKB towarzyszy stagnacja na rynku pracy. Od zakończenia recesji w gospodarce USA przybyło tylko 2,1 miliona miejsc pracy, czyli średnio 110 tysięcy miesięcznie. Z powodu rosnącej liczby ludności w wieku produkcyjnym nie doszło do spadku stopy bezrobocia. Jeśli amerykańskie przedsiębiorstwa nie przyspieszą rekrutacji pracowników, to przedrecesyjny poziom zatrudnienia Stany Zjednoczone osiągną… w październiku 2016 r.
Bez pracy, bez dochodów, bez przyszłości
Skalę problemu ilustruje wykres dochodów Amerykanów. Tylko w ujęciu nominalnym można tu znaleźć powody do zadowolenia. W ciągu dwóch lat portfele mieszkańców USA powiększyły się o 9%. Ale w tym samym czasie inflacja dramatycznie zmniejszyła wartość dolara. Według oficjalnych (czytaj: zaniżonych) statystyk Departamentu Pracy w ostatnich dwóch latach koszty życia (CPI) wzrosły „tylko” o 6,7%. Ale niezależne ośrodki badawcze szacują faktyczną inflację w tym okresie na niemal 15%.
Źródło: dane U.S. BEA w mld USD. Opracowanie: Bankier.pl.
Efekt jest taki, że realne dochody Amerykanów od trzech lat pozostają w stagnacji (lub wręcz maleją, jeśli zakwestionujemy oficjalną stopę inflacji). Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych mogą teraz kupić nieco mniej dóbr niż w połowie 2008 roku. Konsumpcja – podstawowy motor amerykańskiego PKB w ubiegłej dekadzie – nie jest już w stanie napędzać gospodarki. Przestawienie największej gospodarki świata na nowe tory nie jest zadaniem ani prostym, ani krótkotrwałym.
Dlatego perspektywa drugiego uderzenia recesji (tzw. double dip recession) pozostaje jak najbardziej prawdopodobna. To recesje są mechanizmem, który w wolnorynkowej gospodarce niweluje nierówności, koryguje błędną alokację zasobów, prowadząc do poprawy wydajności i w konsekwencji budując fundament długotrwałego rozwoju gospodarczego.
Recesja pilnie potrzebna
Ameryce potrzeba kolejnej recesji, która wymiecie z gospodarki nieefektywne przedsiębiorstwa i wyeliminuje nadmierną konsumpcję, równoważąc przy tym bilans handlowy i w dłuższej perspektywie redukując bezrobocie. Ta bolesna terapia mogłaby się okazać korzystniejsza niż dekada stagnacji w stylu japońskim, jaką Amerykanom chcą zafundować Rezerwa Federalna i Biały Dom.
Źródło: Bankier.pl