Mimo niezbyt korzystnych wieści z otoczenia (głównie chodzi o słabe nastroje na giełdach światowych) inwestorzy na warszawskiej giełdzie potrafili drugi raz z rzędu popchnąć indeks WIG20 w górę. Co prawda nie był to wzrost przesadnie kwiecisty, ale najważniejsze, że w ogóle był. Czasy znów są niepewne i każdy przejaw siły kupujących jest na wagę złota. A w czwartek WIG20 tylko przez kilkanaście minut przebywał pod kreską. Co z tego wynika?
Kupujący nadal nie składają broni. Okopali się na z góry upatrzonych pozycjach i…czekają na posiłki z zagranicy. Tyle, że na Zachodzie na razie nie widać chęci na kolejną falę wzrostów. Wyniki finansowe spółek może i nie przynoszą jakichś niemiłych niespodzianek, ale też mało jest zaskoczeń in plus. Nawet banki, które przecież dostały od nadzoru prezent w postaci możliwości luźniejszego księgowania niektórych aktywów, wciąż informują o stratach z powodu złych kredytów.
W danych makroekonomicznych też niewiele jest tych, które pozwalałyby snuć przypuszczenia o rychłym końcu kryzysu. Owszem, wczorajsze dane o bezrobociu w USA były zgodne z oczekiwaniami, ale już liczba transakcji sprzedaży domów spadła, co stawia pod znakiem zapytania ożywienie w nieruchomościach.
Nic dziwnego, że inwestorzy w USA też są zdezorientowani. Wczoraj indeksy falowały bezładnie, nie dając inwestorom w Warszawie wyraźniejszych wskazówek. Prawdopodobnie więc ostatnia sesja w tygodniu nie przyniesie ważniejszych rozstrzygnięć. Przed weekendem i po dwóch sesjach wzrostów dość prawdopodobny jest niewielki spadek cen. Chyba, że wydarzy się coś, co wyrwie inwestorów z letargu.
Paweł Grubiak
Doradca inwestycyjny
Superfund TFI
Źródło: Superfund TFI