Publikowane w środę dane makro były, tradycyjnie już, bardzo słabe. Wydatki Amerykanów spadły o jeden procent (najmocniej od września 2001, kiedy to samoloty uderzyły w WTC). Ilość noworejestrowanych bezrobotnych zmniejszyła się, ale nadal była bardzo wysoka (529 tys.). Fatalne były dane o zamówieniach na dobra trwałego użytku. Spadły aż o 6,2 procent (oczekiwano spadku o 2,5 proc.), a bez samochodów aż o 4,4 procent (oczekiwano 1,5 procent). Kolejne dane też nie pocieszyły. Indeks Chicago PMI (pokazuje, jaka jest koniunktura w regionie) spadł do poziomu 33,8 pkt. (oczekiwano 38,5 pkt.). Potem okazało się też, że indeks nastroju Uniwersytetu Michigan (ostateczne dane) spadł do poziomu niższego od oczekiwań (55,3 pkt.) – to 28. letnie minimum. Bardzo złe były dane z rynku nieruchomości – sprzedaż nowych domów w październiku spadła aż o 5,3 procent – do poziomu najniższego od ponad 17 lat. Mediana cenowa spadła o 1,7 procent w stosunku do września, a ilość niesprzedanych domów wzrosła. Jednym słowem: dramat.
Takie raporty makroekonomiczne powinny były (w normalnych okolicznościach) przecenić dolara, szczególnie, że przecież już we wtorek kurs EUR/USD wybił się z trendu bocznego. Nic bardziej mylnego. Kurs zawrócił i do tego zawrócił z impetem. Euro osłabło, mimo że Komisja Europejska poinformowała o proponowanym pakiecie stymulującym gospodarkę na sumę 200 mld euro. Nie wykluczam, że pomogło dolarowi to, co pomagało też akcjom, czyli pojawienie się Baracka Obamy. Poinformował on o powołaniu Rady Konsultacyjnej ds. Naprawy Gospodarki. Szefem tego ciała doradczego ma być niezwykle przez rynki poważany Paul Volcker (szef Fed przed Alanem Greenspanem). Poza tym prezydent-elekt stwierdził, że „pomoc nadchodzi” i że wprowadzi plan ratowania gospodarki od pierwszego dnia sprawowania urzędu (20 stycznia 2009).
Rynek akcji tylko na początku sesji zareagował na publikowane dane makro dużymi spadkami. Potem indeksy bez przerwy rosły. Nawet potężne zamachy terrorystyczne w Indiach nikogo nie wystraszyły. Wystąpienie Baracka Obamy przypomniało graczom, że przez dwa miesiące można kupować akcje pod pretekstem wiary (lub z wiarą) w pomocną dłoń rządu. W sumie można powiedzieć, że sprawdza się to, o czym niedawno pisałem: wygaśnięcie agresywnej podaży, wiara w pomoc rządu, uratowanie Citi i za dwa tygodnie koncernów samochodowych i koniec roku to elementy, które powinny doprowadzić do bardzo dużego wzrostu indeksów. Nie oszukujmy się jednak: będzie to korekta w rynku niedźwiedzia.
GPW rozpoczęła dzień podobnie jak inne giełdy europejskie – spadkiem indeksów. Jednak prawie natychmiast (podobnie jak podczas sesji wtorkowej) popyt wziął się do roboty. Zlecenia koszykowe i gra na kontraktach bardzo szybko poprowadziły WIG20 na północ i już po godzinie indeks rósł ponad jeden procent. Potem, kiedy indeksy na innych giełdach zaczęły szybko odrabiać straty, WIG20 bez najmniejszych problemów zwiększył skalę zwyżki do ponad 2,5 procent. Dopiero kolejne załamanie indeksów na innych giełdach wpierw odjęły z jeden punkt procentowy z WIG20, a na godzinę przed publikacją danych w USA sprowadziły indeks blisko poziomu wtorkowego zamknięcia.
Pod ogłoszeniu decyzji RPP (obniżka stóp o 25 pb.) WIG20 nieśmiało ruszył na północ, ale widać było, że gracze czekają na dane z USA. Rynek był w doskonałej formie, bo w tym czasie indeksy na giełdach europejskich traciły po 2-3 procent. Złe dane z USA zaszkodziły naszemu rynkowi jedynie nieznacznie. Udało się nawet zamknąć dzień kosmetycznym wzrostem WIG20. Dzisiaj zanosi się na spory wzrost indeksów, a co za tym idzie na znaczne zwiększenie prawdopodobieństwa powstania formacji podwójnego dna. Przypominam, że powstanie, jeśli WIG20 pokona 1.900 pkt.
Piotr Kuczyński
Główny Analityk