Najważniejsze jednak były nastroje, wymuszona sprzedaż i technika, czyli walka o 900 pkt. na indeksie S&P 500. Przez pierwsze dwie godziny byki miały nadzieję, na oddalenie indeksu znad skraju tej przepaści, ale potem podaż zdecydowanie przejęła kierownicę. Oczywiste było jednak, że dopiero ostatnia godzina, a być może nawet ostatnie dwadzieścia minut zadecydują o losie sesji. Przed rozpoczęciem ostatniej godziny niedźwiedzie dwa razy podejmowały próby zepchnięcia indeksów poniżej dolnych cieni świeczek (dziennych minimów) z 10, 16 i 22 października. W obu przypadkach byki kontratakowały, dzięki czemu na wykresie powstała formacja podwójnego dna (sesyjna), co dodało popytowi mnóstwo siły, ale walka była w ostatnich 30 minutach zacięta i pasjonująca. Indeks S&P 500 zakończył sesję wzrostem, co umacnia wsparcie w cenach zamknięcia, ale jeszcze bardziej to intraday w obszarze 840 – 870 pkt. Nie jest to w żadnym przypadku sygnał kupna.
Wydawałoby się, że dobre zakończenie sesji w USA pomoże indeksom na całym świecie, ale w nocy spotkała nas niespodzianka. W nocy indeksy w Azji ostro spadały (w chwili pisania w Japonii o 7 procent, a w Południowej Korei o 9 procent). Powodów jest kilka. Wymienia się ostrzeżenie Sony (nie wypełni prognoz), ale to jedynie dodatek. Przede wszystkim jen wzmacnia się w sposób niespotykany (już 96 jenów za dolara), co szkodzi zależnej od eksportu Japonii. Poza tym fundusze boją się tego, co może się wydarzyć w krajach rozwijających się. Tutaj problemem jest właśnie Korea Południowa, której PKB wzrósł w trzecim kwartale najmniej od 4 lat (0,6 proc.). Poza tym, co bardziej istotne, o 0,9 proc. spadł eksport tego kraju (największy spadek od 7 lat). Byki mogą mieć tylko nadzieję, że (jak to się często zdarza) Azja zostanie przez Europę i USA zlekceważona. W końcu kolejna, czwarta, obrona wsparcia przez indeksy w USA może zapowiadać zwyżki. Powtórzę jednak, że jesteśmy w USA w trójkącie, a sygnałem będzie przełamanie (w cenach zamknięcia) poziomu 900 pkt. (sprzedaż) lub 1.004 pkt. (kupno). Czeka nas znowu sesja pełna emocji i o nieprzewidywalnym zakończeniu.
W Warszawie czwartek rozpoczęła się nowa faza przeceny złotego. Nie zauważyłem wpływu słownej interwencji NBP i Ministerstwa Finansów, które to instytucje zgodnie twierdziły (słusznie), że osłabienie złotego jest pozbawione jakichkolwiek podstaw fundamentalnych i jest tylko procesem przejściowym. Dopiero pojawiające się pogłoski o pomocy, którą MFW szykuje krajom rozwijającym się odwróciły kierunek kursów. Rzeczywiście MFW ogłosił, że jest gotów do pomocy m.in. Pakistanowi, Węgrom, Islandii, Ukrainie i Białorusi. Poza tym Brazylia zapowiedziała interwencję walutową (ma zostać użyta kwota 50 mld dolarów) w obronie swojej waluty. Po prawie 15 procentowym osłabieniu nasz rynek i tak już był gotów do korekty, więc te informacje (chociaż NBP do interwencji jak widać się nie kwapi) doprowadziły do ostrej korekty, Tyle tylko, że złoty i tak kończył dzień słabszy niż być w środę. Piątek pokaże, czy ten zwrot był czymś poważnym, czy tylko korekta chłodzącą oscylatory. Na tak szalonym rynku każde rozwiązanie jest możliwe.
GPW rozpoczęła sesję od delikatnie niższego otwarcia, ale indeksy natychmiast zabarwiły się na zielono. Po potężnym, środowym spadku chęć do odbicia była niczym nadzwyczajnym. Oczywiście najmocniej odbijały najbardziej przecenione spółki (banki i PKN). Jednak już po niecałych 2 godzinach rynek znowu wszedł w fazę wyprzedaży. WIG20 bez najmniejszych problemów przełamał 1.600 tracąc ponad sześć procent (banki były najsłabsze). U nas też jednak przed rozpoczęciem sesji w USA pojawiła się chęć kupna przecenionych akcji. Dzięki temu udało się zmniejszyć stratę do niecałych czterech procent i wrócić nad 1.600 pkt. W żadnym wypadku nie można tego nazwać ruchem, który może zapowiadać zmianę kierunku indeksów.
Komentarz przygotował
Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi