A z upływem czasu wcale nie było lepiej – ta dezorientacja jeszcze się zwiększyła pod koniec sesji, gdy indeks największych spółek WIG20 runął w dół, zaś indeksy giełdowych średniaków i maluchów mWIG i sWIG utrzymały się na solidnych plusach – od 1,1 do 1,2 proc. To dzięki nim w giełdowej statystyce przeważały wzrosty cen (w górę poszło prawie 200 spółek spośród 350 notowanych).
Z czego wziął się gwałtowny spadek WIG20 w ostatnich minutach sesji? Hipotezy są dwie. Pierwsza, bardziej prawdopodobna, mówi o zgubnym wpływie danych dotyczących nastrojów amerykańskich przemysłowców. Specjalny indeks te nastroje obrazujący okazał się w środę najniższy od czterech lat. Przestrach o stan amerykańskiej gospodarki ogarnął inwestorów w całej Europie Zachodniej – główne indeksy w Londynie, Paryżu i Frankfurcie spadły od 0,6 do 1,5 proc. To mogło wpłynąć deprymująco na naszych graczy, a przede wszystkim zachodnie fundusze inwestujące w największe polskie spółki. Druga hipoteza dotycząca spadków WIG20 mówi, że wywołały ją najnowsze projekcje Ministerstwa Finansów mówiące o nieuchronnym wzroście inflacji. Wraz z nią wzrośnie zapewne oprocentowanie lokat i obligacji, będących naturalną konkurencją dla inwestycji giełdowych.
Solidne spadki w USA – indeksy na Wall Street straciły od 1,4 do 1,7 proc. – zapowiadają, że początek czwartkowych notowań w Warszawie nie będzie zbyt pomyślny. Ale układ sił po świąteczno-noworocznej przerwie dopiero się kształtuje i dopiero po dwóch-trzech dniach będzie można powiedzieć, czy zaczyna się kolejna fala spadkowa, czy też inwestorzy spokojnie będą oczekiwać nadejścia tradycyjnego „efektu stycznia”, czyli połączonej z zakupami restrukturyzacji portfeli inwestorów instytucjonalnych.
