Tak w żargonie inwestorów nazywa się „podrasowanie” cen następujące przed końcem roku, by zarządzający funduszami mieli czym się pochwalić przed klientami. Pompowanie kursów pod nieobecność inwestorów z USA przyniosło 1,4 proc. wzrostu brytyjskiego indeksu FTSE oraz 0,6-0,7 proc. zwyżki indeksów w Paryżu i Frankfurcie.
U nas też gracze ostro wzięli się do podbijania cen. I to chyba nie tylko na pokaz, bo w zakupy akcji zaangażowano całkiem pokaźne pieniądze – obroty wyniosły prawie 1,8 mld zł. Pieniądze popłynęły zarówno na zakupy dużych spółek – o czym świadczy wzrost indeksu WIG20 o prawie 0,8 proc. – jak i tych mniejszych. I właśnie odbicie tych ostatnich cieszy najbardziej. Indeksy mWIG i sWIG zyskały na wartości 2,9-3,6 proc., dając choć cień nadziei, że po powrocie do poziomu z początku roku (mWIG) lub z początku marca (sWIG) wreszcie znalazły twarde dno. Na razie jest to tylko promyk, ale dobre i to.
Gołym okiem widać, że inwestorzy są mocno zdezorientowani. Nawet akcje dużych spółek bardzo szybko zmieniają wartość, nie mówiąc już o tych mniejszych, które zachowują się, jak na kolejce śmierci w wesołym miasteczku. Usługowa spółka Hawe, poprzedniego dnia przeceniona o prawie jedną trzecią, w czwartek zyskała ponad 40 proc. Pięć kolejnych firm zdrożało w jeden dzień o ponad 20 proc.! Wśród gigantów najsilniejsze odreagowanie dotyczyło spółek budowlanych – Polimex, czy Polnord drożały o 6 proc., GTC i PBG – o 5 proc., a na przeciwnym biegunie znalazł się KGHM, który spadł o ponad 3 proc. Tak duże rozbieżności w ruchach cen to niezbity dowód na to, że inwestorzy intensywnie szukają perełek, których ceny po ostatnich spadkach są już atrakcyjne.
Czwartkowa zwyżka jeszcze o niczym nie przesądza, ale przynajmniej częściowo wymazała fatalny sygnał wygenerowany przez środową ostrą przecenę. Wydawało się, że kluczowe bariery – strefa 3500-3600 pkt. w przypadku WIG20 oraz 15-15,5 tys. pkt. w przypadku WIG – definitywnie padły. Tymczasem wciąż jest szansa na ich utrzymanie.
