Ale poprawa nastrojów jest tylko pozorna. Po pierwsze dlatego, że jej znaczenie pomniejszają żenująco niskie obroty, które nie przekroczyły we wtorek nawet 800 mln zł. Przy tak niskiej aktywności kupujących nawet niewielki wzrost liczby zleceń sprzedaży na którejś z najbliższych sesji może sprowokować ostrą zwałkę indeksów. Ryzyko takiego przebiegu wypadków jest duże i jeśli obroty szybko nie wzrosną, niechybnie się zmaterializuje. Drugim czynnikiem chłodzącym optymizm jest przewaga spółek taniejących w giełdowych statystykach. Widać, że zmiany indeksów nie mówią wszystkiego – we wtorek 170 spółek szło w dół i tylko mniej, niż 130 – w górę.
Wtorkowa sesja była mimo wszystko ciekawa – do południa indeksy spadały, mimo, że na innych parkietach panowały dobre nastroje, a w drugiej części dnia mieliśmy wzrost cen u nas, gdy na świecie ceny stały już w miejscu. Na tle innych giełd europejskich WIG20 wypada nieźle. W Europie kontynentalnej frankfurcki DAX i paryski CAC poszły w górę tylko o 0,3-0,5 proc., zaś na Wyspach Brytyjskich londyński FTSE zyskał 1,3 proc. Nie mamy się czego się wstydzić.
W USA jednak sesje zakończyły się znacznie mniejszymi, zupełnie symbolicznymi wzrostami indeksów. Dzięki nieoczekiwanemu ożywieniu w nowojorskim przemyśle na otwarciu giełdy przy Wall Street odnotowały jeszcze wzrosty. (pomógł też lepszy od oczekiwań raport kwartalny firmy Johnson&Johnson). Ale potem przyszły złe dane z rynku nieruchomości. Według raportu firmy RealtyTrac w marcu liczba bankowych przejęć nieruchomości podwoiła się względem analogicznego miesiąca rok wcześniej.
Zanosi się więc na kolejny dzień marazmu.
