O tym, że popytowa strona rynku coraz mocniej trzyma kontrolę nad wydarzeniami świadczy przebieg kilku ostatnich sesji. Indeksy co prawda na przemian rosły i spadały, ale po pierwsze w skali tygodnia więcej było dni wzrostowych (trzy w stosunku do dwóch spadkowych), a po drugie w czasie dobrych dni akcje zyskiwały więcej, niż traciły w te gorsze. Rynek spokojnie i systematycznie idzie więc w górę. Amplituda wahań cen akcji w poszczególnych dniach jest wciąż duża – nawet duże, stabilne, wydawałoby się, spółki, potrafią hasać w górę lub w dół po pięć lub nawet więcej procent podczas jednej tylko sesji. Ale to trzeba zrzucić na karb poszarpanych niedawnym załamaniem inwestorskich nerwów. To, że rynek reaguje gwałtownie, świadczy o tym, że wciąż dopiero dochodzi do zdrowia.
Czy przed inwestorami może być kolejny dobry tydzień? Ostatnio nastrojami w Warszawie rządzą głównie giełdy światowe, a zwłaszcza przewidywanie tego, co zdarzy się wieczorem na parkietach w USA. Dane makroekonomiczne, jakie ostatnio nadchodzą z najpotężniejszej wciąż światowej gospodarki są bardzo niejednoznaczne. Może się z nich urodzić zarówno recesja, jak i wydobycie się Ameryki z problemów. Mieszane uczucia wywołują działania banku centralnego Fed. Obniżenie stóp w styczniu aż o 1,25 pkt. proc. (przypomnijmy, że w Polsce wielkim wydarzeniem jest cięcie o 0,25 pkt. proc. i to raz na kilka miesięcy) z jednej strony świadczy o determinacji banku centralnego USA w dążeniu do rozpędzenia gospodarki, a z drugiej każe niepokoić się, czy Fed nie przedobrzy, rozkręcając jednocześnie spiralę inflacji.
Jak to wszystko może wpłynąć na portfele giełdowych graczy w Warszawie? Prawdopodobnie wzrostowa korekta zimowego załamania się jeszcze nie zakończyła. W krótkim terminie akcje mają wciąż pewien potencjał do wzrostów, choć patrząc w nieco dłuższej perspektywie trzeba poważnie liczyć się z tym, że w niedługim czasie indeksy giełdowe mogą jeszcze raz wrócić do dołka sprzed dwóch tygodni. Raczej go nie przebiją, ale na parkiecie może zrobić się nerwowo.