Wartość kredytów dla firm wzrosła w styczniu o 5 mld zł. Gdzie jest więc to zahamowanie akcji kredytowej, którym straszą ekonomiści?
Dane wyglądają dobrze tylko pozornie. Zdecydowana większość tej kwoty to wynik gwałtownego osłabienia złotego, które spowodowało wzrost zadłużenia w kredytach walutowych. W grudniu średni kurs euro wynosił 4,03 zł, w styczniu – 40 gr więcej. To daje wzrost kredytów dla firm o grubo ponad 4 mld zł. Nowe kredyty płyną więc już wolniej do gospodarki.
Dlaczego tak się dzieje?
Sytuacja gospodarcza jest trudna i banki nie wiedzą, czy firma, której udzielą kredytu, lada dzień nie upadnie. Z drugiej strony same firmy w obliczu spowolnienia tną inwestycje i nie chcą zaciągać nowych zobowiązań. Banki czekają też na gwarancje na kredyty dla firm, które obiecał dać im rząd.
Czy banki powinny w ogóle takie gwarancje dostać? Przecież zarabiają na tym, że ktoś płaci im premię właśnie za ryzyko.
Oczywiście. I można spodziewać się, że banki wcześniej czy później i tak uruchomią akcję kredytową, nawet bez rządowych gwarancji. Problem w tym, że nie wiemy, czym jest to „później”. Dlatego rząd powinien dać gwarancje, choć obarczone dodatkowymi obostrzeniami.
Jakimi?
Rząd powinien powiedzieć, że gwarancje obejmą wszystkie kredyty, które zostaną udzielone, powiedzmy, do końca tego roku. Bo przecież gwarancje nie mogą działać w nieskończoność.
A czy rządowe gwarancje nie zachęcą banków do działania w drugą stronę i rozdawania kredytów na lewo i prawo?
Jest takie ryzyko. Nie można dopuścić do sytuacji, w której bank poluzuje kryteria oceny ryzyka dla kredytów z gwarancją rządu. To będzie już zadanie dla nadzoru finansowego.
Obok gwarancji kredytów, wicepremier Waldemar Pawlak przymierza się do ustawowego unieważnienia umów opcyjnych. Nie za dużo tych ingerencji w gospodarkę?
O ile gwarancje są potrzebne, to sprawa unieważniania opcji w ogóle nie powinna mieć miejsca. Jeżeli taki pomysł wejdzie w życie, będzie to zaprzeczenie wszystkiego, co do tej pory mówiło się o wolności gospodarczej itd. Bo w sumie czemu nie pójść dalej – unieważnijmy kredyty we frankach, straty w funduszach czy na giełdzie. Przecież nie tylko firmy straciły na osłabieniu złotego.