Przedsiębiorcy, którzy wplątali się w niekorzystne opcje walutowe, będą mogli łączyć się w grupy i razem pozywać do sądu banki. Dziś rząd ma przyjąć zapowiadany od kilku miesięcy projekt ustawy, która wprowadzi pozwy zbiorowe. Firmy będą mogły z nich skorzystać najwcześniej jesienią, bo ustawa wejdzie w życie dopiero pół roku po ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw. Są jednak szanse, że rząd przyspieszy ten termin.
– Rada Ministrów zdecyduje, czy skrócić vacatio legis. Ustawę chcemy jak najszybciej wysłać do Sejmu – mówi „Polsce” wiceminister sprawiedliwości Zbigniew Wrona. Pozwy zbiorowe to w naszym systemie prawnym nowa instytucja. Od lat za to sprawdzają się w USA. To dzięki nim Amerykanie zbierają się w grupy poszkodowanych i razem sądzą się z wielkimi koncernami, np. tytoniowymi, farmaceutycznymi, czy bankami. Jeśli sąd uzna odpowiedzialność firmy za jakiś produkt lub zdarzenie, to zasądza warte nawet setki milionów dolarów odszkodowania.
W Polsce takich astronomicznych odszkodowań nie będzie, ale konsumenci, działając w grupie, będą mieli większą siłę nacisku i wynajmą jednego, a nie kilkunastu prawników. A procesy będą trwały krócej.
Rządowy projekt zakłada wystąpienie z roszczeniami przeciwko bankom do sądu przez co najmniej 10 firm. Sprawy mają być rozpatrywane przez sądy okręgowe. Jak czytamy w uzasadnieniu projektu ustawy przy postępowaniu grupowym odciąża się sądy od rozpatrywania wielu podobnych spraw różnych firm oraz zmniejsza się też koszty postępowania, np. dzięki wspólnemu postępowaniu dowodowemu.
– Przedsiębiorcy uwikłani w opcje będą mogli występować razem, ale pod warunkiem, że zawarli z bankiem identyczną umowę. Te pozwy bardzo ułatwią wszystkim życie – ocenia adwokat specjalizujący się w prawie cywilnym Roman Nowosielski. Jednak Mieczysław Bąk z Krajowej Izby Gospodarczej ostrzega, że nie obejmie to wszystkich firm. Radzi nie czekać na ustawę, tylko już dziś zacząć układanie się z bankami.
Opcje walutowe to poważny problem dla kilku tysięcy firm, głównie eksporterów. Banki oferowały je spółkom, jako zabezpieczenie przed zbyt mocnym złotym. Często przy tym nie informowały, że może to być pułapka. W umowach bowiem zwykle był zapis, że jeśli złoty się osłabi, to firmy będą musiały dopłacać ogromne kwoty. Tymczasem sprzedający opcje przekonywali, że nasza waluta będzie się dalej umacniać. W rzeczywistości zaczęła gwałtownie tracić na wartości i opcje przyniosły polskim firmom ok. 15 mld zł strat.
Przy zawieraniu umowy opcji bank i firma zobowiązywały się, że będą ją rozliczać po stałym kursie, np. 3,5 zł. Różnicę w przypadku umocnienia się złotego, np. do 3 zł pokrywał bank, natomiast jeśli złoty osłabł np. do 4 zł do interesu musiał dopłacać przedsiębiorca. Dzisiaj, gdy euro kosztuje ponad 4,7 zł, firmy, żeby zamknąć umowę opcji muszą kupować euro na rynku po tym kursie i ponoszą ogromne straty. Co więcej część umów jest tak skonstruowana, że straty banku z tytułu opcji są ograniczone np. do kwoty 50 tys. zł, zaś firmy – nie mają limitu strat.
Długi niektórych spółek sięgają z powodu opcji nawet kilkudziesięciu milionów złotych. Część firm musiała ogłosić upadłość, np. Odlewnie Polskie czy producent elektrofiltrów Elwo, spółka należąca do grupy kapitałowej Rafako.
Mariusz Jałoszewski