Inwestorzy indywidualni przy zakupie akcji PKO BP wyłożyli 20,6 mld zł. 14 mld zł pochodziło z kredytów. Mogli dostać papiery warte 3,2 mld zł. W przypadku Lotosu, kredyty wyniosły ok. 5 mld zł. 2,5 mld zł na paliwowe akcje wysupłano z oszczędności. Łącznie więc zebrano 7,5 mld zł na papiery warte 255 mln zł. Biorąc pod uwagę fakt, że prowizje przy zaciąganiu tego typu pożyczek wynoszą od 0,2 do 0,5%, banki otrzymały od giełdowych graczy za kredytowanie zakupu walorów PKO BP co najmniej 30 mln zł, a Lotos dał im m.in. 10 mln zł. To wszystko nie licząc samych odsetek od zaciągniętych kredytów.
Podczas oferty PGNiG inwestorzy zgłosili zainteresowanie zakupem akcji za 12 mld zł. Tymczasem do objęcia były papiery za niecałych 805 mln zł (po powiększeniu puli – za 864 mln zł). Pytanie, ile z tej kwoty pożyczyli, a ile mieli z własnej kieszeni, pozostanie bez precyzyjnej odpowiedzi. Powód? Zapisy, przydział akcji oraz debiut odbyły się w jednym miesiącu. A to oznacza, że w statystykach NBP na temat podaży pieniądza nie będzie widać, jak miesiąc do miesiąca zmienia się zadłużenie gospodarstw domowych.
Zakładając jednak, że choćby – podobnie jak w poprzednich dużych ofertach publicznych -dwie trzecie pieniędzy pożyczyły banki, to przy średniej prowizji 0,25% uzyskałyby za tę usługę ok. 20 mln zł. A bardzo prawdopodobne, że sprzedaż walorów PGNiG była dużo większym sukcesem kredytowym – czytamy w „Parkiecie”.