Uwagi krytyczne polityków i dziennikarzy wobec tej propozycji prezesa PiS były liczne, ale z reguły pomijały dwa najważniejsze argumenty.
Po pierwsze, prezes Kaczyński proponuje implicite alternatywną datę nie za kilka lat, na przykład po wyjściu świata z obecnych zawirowań na rynkach finansowych i depresji w sferze realnej, ale za lat kilkadziesiąt. Doświadczenie ostatnich 15-20 lat wskazuje bowiem, że PKB na mieszkańca w Polsce i UE na zbliżonym poziomie uda się osiągnąć dopiero za około 30 lat. Zwykle w miarę zbliżania sie do poziomu lidera tempo wzrostu PKB maleje. We wschodnich Niemczech, północnej Anglii i południowych Włoszech doszło do niemal zatrzymania eliminacji luki dochodowej po osiągnięciu około 60-70 proc. przeciętnych poziomów w tych krajach. Zatem nie ma pewności, że Polska kiedykolwiek zbliży się poziomem rozwoju do przeciętnej w UE. Ponadto, gdybyśmy za miernik rozwoju przyjęli nie PKB na mieszkańca, ale nagromadzone bogactwo materialne, to eliminacja dystansu do UE nawet przy kontynuacji obecnych trendów zajęłaby nam dużo więcej niż 30, bo około 50 lat!
Po drugie, korzyści netto wynikające z przyjęcia euro są większe dla kraju słabiej rozwiniętego. Jeżeli nie przejdziemy na wspólną walutę w najbliższych latach, to zrezygnujemy z dużej części potencjalnych korzyści.
Podejrzewam, że te dwa argumenty musiały umknąć uwadze prezesa PiS, albo były mu i dalej są nieznane. Kwestia wyboru daty powinna być przedmiotem techniczno-ekonomicznej analizy – nie jest ona czymś trywialnym i automatycznym. O samym wejściu zadecydowali już Polacy w referendum pięć lat temu. O dacie niech zadecyduje polski rząd w porozumieniu z instytucjami UE, w oparciu o radę ministra finansów i Rady Polityki Pieniężnej.
prof. Stanisław Gomułka
główny ekonomista Business Centre Club