Te działania ratunkowe spotkały się z niezwykle mocną reakcją wzrostową praktycznie na całym świecie, która musiała znaleźć przełożenie także na naszym parkiecie. I znalazła, choć pod względem poziomu optymizmu wyraźnie ustępowaliśmy giełdom Eurolandu, gdzie w trakcie dnia niektóre indeksy rosły nawet po 5 proc., głównie za sprawą wzrostu w sektorze finansowym.
Sam poniedziałkowy wzrost nie był oczywiście zaskoczeniem, tak jak nie była zaskoczeniem również jego skala. Istotniejsza od siły była jednak trwałość odbicia i tutaj kłopoty pojawiły się bardzo szybko. Już we wtorek na giełdy powrócił zdrowy rozsądek, choć nie wszędzie tak jednoznacznie jak u nas. Kiedy jednak solidna przecena w USA doprowadziła do zamknięcia indeksu szerokiego rynku S&P500 na poziomie najniższym od połowy lipca, jasnym było, że po ratunkowych działaniach amerykańskiej administracji pozostało już tylko wspomnienie i że dla inwestorów nie jest to czynnik wystarczający, ponieważ nie likwiduje problemów amerykańskiej gospodarki i sektora finansowego.
To rozczarowanie dodatkowo pogorszyło atmosferę w drugiej części tygodnia. Indeks WIG20 spadał mocniej niż jego europejskie odpowiedniki, a spadkom towarzyszył ponadto wzrost obrotów podczas sesji w środę i czwartek.
To negatywne czynniki z punktu widzenia analizy technicznej, które sugerują, że test poziomu lipcowego dna 2404 pkt. prawdopodobnie jest tylko kwestią czasu. W bieżącym tygodniu takiemu scenariuszowi mogą sprzyjać dwa czynniki: kolejne złe doniesienia z amerykańskiego sektora finansowego (ogłoszenie bankructwa przez Lehman Brothers i kłopoty z płynnością AIG) oraz wygasanie wrześniowej serii kontraktów terminowych, co u nas zwykle sprzyja niedźwiedziom. Z drugiej strony test poziomu lipcowego dna nie musi oznaczać dramatu. Jeśli byki zdołają obronić to kluczowe wsparcie, to możemy gwałtowny zwrot w górę.
Jacek Rzeźniczek
Główny Analityk
Secus Asset Management SA