Sytuacja niczym z komedii gangsterskiej, ale poszkodowanemu nie jest do śmiechu. Złodzieje włamali się na konto pana Tomasza, okradli go i kupili na giełdzie bitcoiny. Udało się jednak odzyskać pieniądze, bo bank nałożył blokadę na konto giełdy i odesłał środki. Niestety pan Tomasz musi je teraz oddać, bo to „nie te pieniądze”.
Bitcoin to kryptowaluta, która cieszy się coraz większą popularnością na całym świecie. Jej zwolennicy przekonują, że to najlepsza z możliwych walut, bo zdecentralizowana i nie podlegająca żadnej kontroli. Nie wszystkie mechanizmy związane z jej funkcjonowaniem są do końca jasne, a obecne prawo i instytucje nadzorcze nie są w stanie monitorować przepływ środków i rozliczeń między użytkownikami. Niestety jest też ciemna strona kryptowalut – policja przyznaje, że jest to pralnia brudnych pieniędzy. Trafiają tam środki z nielegalnych źródeł, a ustalenie ich właścicieli nie jest możliwe.
iStock
Panu Tomaszowi cyberprzestępcy skradli pieniądze z firmowego konta bankowego prowadzonego w mBanku. Blisko pół miliona złotych. Wysłane przelewy zamiast na rachunki kontrahentów trafiły na podstawione konta (o sprawie więcej napiszę już wkrótce). Cześć środków trafiła na konta bankowe giełd handlujących bitcoinami. Na rachunek jednej wpłynęło 17 tys. zł, na rachunek drugiej blisko 10 tys. zł. Prokurator nałożył blokadę środków na konta bankowe giełd, a jeden z banków bez zwłoki zwrócił pieniądze poszkodowanemu.
Zapisy na kontach są niematerialne, więc się nie liczy
Pan Tomasz nie cieszył się długo odzyskanymi pieniędzmi. Jedna z giełd za pośrednictwem prawników od razu upomniała się o zablokowane i zabrane przez bank pieniądze. Prawnik wskazał, że prokurator jako podstawę prawną decyzji o zatrzymaniu środków finansowych przyjął artykuł 217 kodeksu postępowania karnego. Jest w nim mowa o tym, że „rzeczy mogące stanowić dowód w sprawie lub podlegające zajęciu w celu zabezpieczenia kar majątkowych, środków karnych o charakterze majątkowym albo roszczeń o charakterze szkody należy wydać na żądanie sądu lub prokuratora (…)”.
Obrońca odwołał się jednak twierdząc, że z przepisu tego wynika jednoznacznie, iż chodzi o rzeczy, w tym pieniądze mające formę materialną, a więc o konkretne banknoty lub monety, nie zaś o zapisy na kontach bankowych. Tego rodzaju zapisów nie sposób uznać za dowody rzeczowe „bowiem same w sobie niczego przecież nie dowodzą, a z uwagi na brak formy materialnej nie jest możliwe dokonanie ich oględzin czy badania”.
Obrońca zauważył też, że owe 17 tys. natychmiast wydano na bitcoiny i stało się to jeszcze przed doręczeniem pisma z prokuratury o zatrzymaniu środków. W związku z tym zablokowano i wydano poszkodowanemu nie „te 17 tys. zł” co trzeba, ale „inne”, należące do giełdy. Sąd uznał, że obrońca ma rację, uchylił argumenty prokuratora i nakazał panu Tomaszowi zwrócić pieniądze na rachunek giełdy handlującej bitcoinami. Gdzie rozeszły się „te” skradzione, nie da się już ustalić, więc blokada innych środków jest bezpodstawna.
– Skandal. Nie dość że ktoś nas okradł i dostaliśmy jakąś mizerną część z powrotem, to teraz musimy to zwrócić – mówi oburzony pan Tomasz. – Wystosowali pisma i się potoczyło zgodnie z ich oczekiwaniami. Ewidentnie dobrze znają mechanizm. Teraz jak nic możemy się spodziewać pisma od kolejnej firmy handlującej biotcoinami z poleceniem zwrotu środków – dodaje.
„Znamy problem, ale nic nie możemy zrobić. Bitcoin to nie waluta”
Pan Tomasz dowiedział się od prokuratora, że nie jest to pierwszy przypadek takiego postępowania giełd handlujących bitcoinami. Za każdym razem, gdy trafia do nich żądanie o zwrot środków wysuwają te same argumenty, a sądy ponoć uznają takie odwołania. Trudno znaleźć rozmówcę, który na temat problemu z bitcoinami chciałby wypowiedzieć się oficjalnie.
Nieoficjalnie można natomiast usłyszeć, że kopalnia bitcoinów to worek bez dna, do którego płyną także pieniądze z przestępstw, prostytucji, kradzieży. O ile nawet da się ustalić przepływ środków, to i tak nie wiadomo kto stoi za poszczególnymi adresami.
Poniżej fragment ciekawej korespondencji znalezionej na jednym z chatów bitcoin (wypowiedzi należy czytać od dołu) :
Poprosiłem policję o odpowiedzi na kilka pytań związanych z przestęępczością związaną z bitcoinami. Z biura prasowego dostałem tylko lakoniczną odpowiedź i odesłano mnie do lektury internetu: „To co by dotyczyło istoty i sposobu funkcjonowania bitcoinów jest szeroko dostępne np. w internecie. Jednocześnie należy zwrócić uwagę, że bitcoin nie jest walutą w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia: nie ma centralnej instytucji emisyjnej, nie jest nadzorowana ani przez banki, ani przez rządy, ani też przez żadne inne instytucje.”.
Powyższy przykład pokazuje, że bitcoin jest „fajny i anonimowy”, ale do momentu gdy nie stracimy pieniędzy. Jeśli tak się stanie, a złodziej wykorzysta nasze oszczędności do zakupu wirtualnej waluty, możemy się z nimi pożegnać na dobre. Ani policja, ani instytucje nadzorcze nie są jeszcze przygotowane do śledzenia takich spraw. Trudno też oszacować skalę zjawiska prania brudnych pieniędzy w bitcoinach. „Oficjalnie nie jest to waluta i w związku z tym policja nie prowadzi się statystyk w tym zakresie.” – podaje biuro prasowe KGP.