Chociaż po raz kolejny ogłoszono koniec wojny depozytowej, to koszt pieniądza na rynku międzybankowym wciąż jest stosunkowo wysoki, a banki dalej oferują klientom atrakcyjne oprocentowanie depozytów. Mimo najniższych stóp procentowych w historii, stawka najważniejszego z punktu widzenia kredytobiorców (a zatem i banków) WIBOR 3M i 6M mocno odstaje od stawek na krótsze terminy.
I chociaż rynki kapitałowe wracają do podobnych poziomów co w momencie upadku Lehman Brothers, to na rynku międzybankowym wciąż panuje duża nieufność, która objawia się nawet nie tyle dziwnymi stawkami, co przede wszystkim brakiem transakcji na dłuższe terminy.
WIBOR 3M wynosił 3 sierpnia 4,16%. Dla stawki over night jest to zaledwie 2,84%. Dla jednego miesiąca 3,54%. To wszystko przy stopie referencyjnej w wysokości 3,5%. Mniej więcej rok temu te wszystkie stawki były następujące: 3M – 6,55%, ON – 6,14%, 1M – 6,26%, a stopa referencyjna 6%. Co te dane pokazują? Ano to, że rynek międzybankowy powoli wraca do normalności. Przynajmniej dla tych kluczowych stawek. Warto się jednak zastanowić, co takiego się ostatnio stało, że WIBOR 3M spadł o 0,5pp, podczas gdy stopy NBP spadły o 0,25pp. Co takiego się też wydarzyło w ciągu kilku tygodni, że najpierw nie wiedzieć czemu stawki szybko zaczęły się piąć, a ostatnio równie gwałtownie spadać? Czyżby rynek się odkorkował i wrócił do normalności? O ile to drugie stwierdzenie być może zaczyna być prawdziwe, to jednak transakcji na rynku międzybankowym wciąż zbyt wiele się nie dokonuje. Co się zatem dzieje?
Kiedy WIBOR wędrował sobie do góry, pojawiła się informacja, że być może banki się zmówiły i w efekcie zaczęły zawyżać stawki referencyjne. Mają one to do siebie, że są punktem odniesienia, ale ich wysokość nie zobowiązuje nikogo do zawierania transakcji. Czyli można sobie zalicytować, nie ponosząc w związku z tym większych konsekwencji. Zyski z takiej strategii są jednak widoczne, bo większość portfela kredytowego banków jest oprocentowana w oparciu o WIBOR 3M lub 6M. Im wyższy WIBOR, tym wyższe zyski z portfela kredytowego, a tym samym mniej bolesne konsekwencje wojny depozytowej, podczas której banki płaciły (i cześć wciąż płaci) znacznie więcej niż wynosi oficjalna cena pieniądza na rynku międzybankowym.
Chociaż podejrzenia były duże i o możliwości wystąpienia w jakimś sensie zmowy mówili przedstawiciele różnych instytucji, w tym przede wszystkim NBP, to nikt nikogo za rękę nie złapał. Poza tym sam mechanizm wyznaczania stopy WIBOR jest tak skonstruowany, że o taką zmowę byłoby teoretycznie dość trudno. A nawet jeśli – to o jakiej tu zmowie można mówić – skoro faktyczny koszt pieniądza jest wysoki, to siłą rzeczy powinno to w jakiś sposób mieć odniesienie do tego międzybankowego. Stopy procentowe, te oficjalne, w czasie kryzysu zaufania raczej nie mają tutaj dużego znaczenia.
Jak się ustala stopę WIBOR? W każdy dzień roboczy na fixingu na podstawie ofert złożonych przez 13 banków, po odrzuceniu dwóch najwyższych i dwóch najniższych wielkości, ustalane są poszczególne stawki. Po publikacji indeksów, uczestniczące banki zobowiązane są do zawierania między sobą transakcji według stawek nie gorszych od zgłoszonych tego dnia. W praktyce jest to obecnie „cena minimalna” pieniądza. Maksymalna – zależy od konkretnego banku, kwoty, okresu, etc.
Jak zatem widać, manipulacja tym rynkiem byłaby teoretycznie trudna. Nie może tego dokonać ani jeden, ani nawet dwa banki – ani w górę, ani w dół. Co by było jednak, gdyby w procederze uczestniczyło więcej banków? Na przykład trzy lub cztery, które mocno windowałyby cenę pieniądza na rynku międzybankowym? Podkreślmy – na rynku i tak martwym, na którym prawie nie dochodzi do transakcji? Tak – jak się można domyślać, już 4 bankom udałoby się wpłynąć na cały rynek. Dwa najwyżej licytujące byłyby odrzucone, ale pozostałe dwa zmieniłyby już obraz rynku. Nawet jeśli inni gracze stosowaliby rozsądne stawki (wyższe niż w normalnych czasach).
No i właśnie dochodzimy do konkluzji. Żeby cały układ miał sens, to trzeba byłoby się jakoś dogadać. Oczywiście wszystko na przysłowiową gębę – we wspólnym interesie – żeby nie dokładać za dużo do wojny depozytowej – czyli mieć większe wpływy z udzielonego już portfela kredytowego. Brzmi nieprawdopodobnie? Być może, ale pamiętajmy, że podobne zarzuty, z tym że za sztuczne obniżanie stawki LIBOR, były swego czasu oskarżane londyńskie banki, co wywołało ogromne dyskusje i zmiany w sposobie ustalaniu tych stawek. Dlatego nie wykluczamy informacji, którą niedawno usłyszeliśmy. Według niej 4 banki zmówiły się i sztucznie zawyżały podawane stawki, co siłą rzeczy wpływało na ostateczną cenę pieniądza.
Oczywiście informacja ta jest nieoficjalna. Trudno byłoby ją też w jakikolwiek sposób zweryfikować i potwierdzić, kierując na przykład pytanie do tych konkretnych banków. Banki które nie brały udziału w procederze, a wiedziały o nim, zapewne też nie puściłyby pary z ust. W praktyce miało to wyglądać tak, że jeden z banków z pierwszej piątki poszedł do innych banków z propozycją, żeby zacząć stosować stawki, które bardziej odpowiadają rzeczywistej cenie pieniądza, a nie takie, które są sztuczne, bo przywiązane do niskich stóp procentowych. Jak usłyszeliśmy, 3 inne banki z kilku zapraszanych, miało przystąpić do tego nieoficjalnego stowarzyszenia i zacząć podbijać codziennie stawki, co w efekcie przełożyło się na stopy WIBOR, szczególnie 3M. Czy rzeczywiście tak było?
Nasz rozmówca jest osobą wiarygodną i kompetentną. Nie mamy powodu, żeby mu nie ufać. Jednak z drugiej strony są to dość poważne zarzuty, dlatego nie wiemy co o tym wszystkim sądzić. W rozmowie padły konkretne nazwy banków. Nie powiemy – w ich interesie mogłoby to wszystko służyć. Być może cała ta historia nie miała miejsca i jest to jakiegoś rodzaju walka konkurencyjna, ale z drugiej strony nie ma co dyskutować z faktami.
Stawki WIBOR na dłuższe okresy były nienaturalnie wysokie i mimo spadających stóp procentowych szybko rosły. Potem nagle i stosunkowo gwałtownie spadły. W tym samym czasie na rynku nie zdarzyło się nic, co mogłoby wytłumaczyć to zjawisko. Ewentualnie można wszystko wytłumaczyć nagłą krótkoterminową płynnością i umacniającym się złotym, co dało odsapnąć wszystkim bankom zapakowanym po uszy w kredytach w walutach. Z drugiej strony może to być właśnie argument na poparcie tezy o mini-zmowie, a w połączeniu z sugestią NBP i zainteresowaniem mediów, daje w pełni wytłumaczenie tego, co się obecnie działo na rynku międzybankowym. Czy tak rzeczywiście było?
Jeśli mielibyśmy stawiać jakieś pieniądze, to nawet byśmy zaryzykowali. Najciekawsze w plotce jest jednak to, kto był inicjatorem tego wszystkiego. To było z naszej strony duże zdziwienie. No ale. Skoro jak już jeden prezes stwierdził w wywiadzie, że banki klienta wprowadzają w błąd, a do tego przyczyniły się do powstania klasycznej bańki na rynku nieruchomości, to teraz nas już nic nie zdziwi… I nie to, żebyśmy się z nim nie zgadzali. Tak się akurat składa, że w tych konkretnych zarzutach ma bardzo, bardzo dużo racji.
Źródło: PR News