Choć kończy się dopiero drugi tydzień roku, można zaryzykować tezę, że inwestorzy nie są zainteresowani otwieraniem nowych pozycji na rynkach akcji. Przynajmniej nie w Europie.
Notowania w USA zakończyły się tak samo jak w Europie – bez wyrazu. Ale, co warto podkreślić, do łask wracają akcje amerykańskich instytucji finansowych, ponieważ utrwala się pogląd, że banki z USA zdołały zmniejszyć swoją ekspozycję na rynku europejskim (co należy rozumieć jako zmniejszenie zaangażowania w finansowanie europejskich banków). Wczoraj taką sugestię przedstawił jeden z gubernatorów Fed. Wygląda więc na to, że wszyscy wokół są już przygotowani na nasilenie kryzysu finansowego w Europie. Poza samą Europą.
Giełdy w Azji straciły dziś impet. Nikkei spadł o 0,7 proc. po informacji o skurczeniu nadwyżki w saldzie obrotów bieżących do 138 mld jenów z 562 mld w październiku. Rynek odebrał dane jako wyraz spadku popytu na japoński eksport, o co podejrzewana jest głównie Europa. Co ciekawe, te same dane spowodowały wzrost Kospi o 1 proc. – inwestorzy sądzą, że to koreańscy producenci mogą zająć miejsce japońskich na rynkach eksportowych. Giełda w Szangaju kończyła sesję neutralnie po informacji o spadku inflacji do 4,1 proc. – najniższego poziomu od 15 miesięcy, co może ułatwić Bankowi Ludowemu decyzję o obniżce stóp.
Inflacja obniża loty także w Niemczech (2,1 proc. z 2,4 proc.), co może mieć pewien wpływ na dzisiejszą decyzję ECB w sprawie stóp. Kolejna obniżka zapewne nikogo by nie zdziwiła, ale Mario Draghi ma innym problem – pieniądze, które ECB pożycza bankom komercyjnym zamiast trafić na rynek kredytów i ożywiać gospodarkę, wracają do banku centralnego.
Uwaga rynków w Europie może zwrócić się dziś na aukcje długu Włoch i Hiszpanii, i o ile wyniki nie będą nieprzyjemne, indeksy mają szansę na kolejny dzień dryfu w oczekiwaniu na ostateczne rozstrzygnięcia dotyczące Grecji, która ponownie znajduje się w impasie. Chyba wszyscy już rozumieją, że droga drakońskich cięć budżetowych w kraju, którego połowa PKB zależy od wydatków rządowych, nie jest dobrą metodą. Banki miały czas, by pozbyć się balastu greckiego zadłużenia (minęły już prawie dwa lata od pierwszej pomocy dla Aten), pozostało powiedzieć „b”. Dopóki politycy nie podejmą zdecydowanych działań – a mam przez to na myśli zgodę na upadłość Grecji i przygotowanie środków na dokapitalizowanie greckich banków – marazm na giełdach w Europie może się przedłużać. Chyba, że w pewnym momencie inwestorzy uznają, że banki zdołały przygotować swoje bilanse na przyjęcie ciosów z rynków obligacji. Dopóki to nie nastąpi inwestorzy mogą zwyczajnie bać się otwierać długoterminowe inwestycje portfelowe, ponieważ wiąże się to ze zbyt dużym ryzykiem. Z drugiej strony wyprzedaż z drugiej połowy 2011 r. przygotowała już rynki na czarne scenariusze. Stąd sytuacja inwestorów i giełd jest patowa.
Źródło: Open Finance