ZUSowi brakuje coraz więcej pieniędzy na wypłatę świadczeń. Lepiej nie czekać, aż zabraknie mu na naszą emeryturę. Jeśli coś ma być wykonane porządnie, należy zadbać o to samemu.
Pomimo że większość z nas kilkanaście procent zarobków co miesiąc przekazuje do ZUS, i tak brakuje mu pieniędzy na wypłaty świadczeń. Braki pokrywane są z budżetu państwa, czyli przez nas wszystkich. Wg ostatnich prognoz Zakładu, w najbliższych pięciu latach deficyt może wynieść nawet ponad 400 mld zł. Kwota ta systematycznie się zwiększa, a kolejne rządy nie czynią zbyt wiele, aby ten stan rzeczy zmienić, bo nie chcą tracić głosów potencjalnych wyborców, którym trzeba by odebrać przynajmniej część przywilejów emerytalnych. W tym kształcie ten system nie jest wydolny i – jeśli nic się nie zmieni – może się okazać, że na emerytury po prostu będzie brakować pieniędzy.
W połączeniu z faktem, że w chwili przejścia na emeryturę, jej wysokość (z I i II filara, czyli z ZUS i OFE) w najlepszym razie sięgnie 50-60 proc. ostatniej pensji, przed przyszłymi emerytami rysuje się raczej czarno-biała niż kolorowa wizja przyszłości. Jedynym rozwiązaniem jest nie oglądanie się na państwo, tylko zadbanie o emeryturę samemu w ramach tzw. III filaru.
Sposobem na dodatkową emeryturę jest oszczędzanie, ale opcją na jej zwiększenie jest inwestowanie oszczędności. Stosunkowo prostym sposobem na realizację tego celu są fundusze inwestycyjne. Pytanie tylko, jaki fundusz będzie się do tego konkretnego celu nadawał najlepiej.
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że w fundusze można inwestować w ramach programu indywidualnych kont emerytalnych (IKE). Jego podstawową zaletą jest zwolnienie z 19-proc. podatku od zysków kapitałowych, czyli tzw. podatku Belki. Zwolnienie to uzyskuje się niejako w nagrodę za wytrwałość w oszczędzaniu, bo dopiero po skończeniu 60 roku życia można podjąć oszczędności nie płacąc podatku. Jedna osoba może posiadać tylko jedno IKE, prowadzone – na podstawie zawartej umowy – przez konkretną instytucję finansową. Nie wiąże się to z koniecznością dożywotniego przywiązania do jednej firmy – po upływie roku każdą umowę można bowiem bezkosztowo rozwiązać.
Czasem sama nazwa funduszu sugeruje, że jest stworzony specjalnie z myślą o III filarze. Są to np. DWS Zabezpieczenia Emerytalnego, Legg Mason Senior i Skarbiec III Filar. Warto zauważyć, że wszystkie trzy należą do tej samej kategorii – są to fundusze stabilnego wzrostu. Udział akcji w portfelach tych funduszy jest stosunkowo niewielki i przeciętnie waha się w granicach 20-30 proc. Pozostałą ich cześć stanowią znacznie mniej ryzykowne dłużne papiery wartościowe, których emitentem i gwarantem najczęściej jest skarb państwa.
Fundusze stabilnego wzrostu z pewnością dają znacznie większe bezpieczeństwo kapitału niż fundusze akcji czy zrównoważone, jednak także potencjał zysków jest mocno ograniczony. Jedną z często przywoływanych przez speców jest zasada „100 minus wiek oszczędzającego”. Otrzymana w ten sposób różnica określa sugerowany udział bardziej ryzykownych składników w naszym portfelu (np. akcji czy funduszy akcji). Wniosek z tego taki, że wraz ze zbliżaniem się do celu, udział części agresywnej portfela powinien maleć. Zatem im bliżej do emerytury, tym więcej pieniędzy powinniśmy trzymać w bezpiecznych instrumentach, jak lokaty, obligacje czy fundusze rynku pieniężnego lub dłużnych papierów wartościowych.
Osobom młodszym, zaczynającym dopiero karierę zawodową, czyli mniej więcej w wieku 20-30 lat, można sugerować raczej inwestowanie w fundusze akcji, ewentualnie zrównoważone, niż w fundusze stabilnego wzrostu. Daje to szansę osiągnięcia większych zysków, a w przypadku niepowodzenia zostaje jeszcze sporo czasu na odrobienie strat.
Fundusze są także elastyczne pod względem wysokości i częstotliwości przyjmowania wpłat. W większości przypadków minimalna jednorazowa wpłata wynosi 100-200 zł i można ich dokonywać w dowolnym czasie. Rekomendowane jest dokonywanie systematycznych wpłat, bo narzucamy sobie wówczas dyscyplinę oszczędzania, dzięki której jesteśmy przygotowani, że – co by się nie działo – inwestujemy określoną kwotę, stanowiącą np. pewien ustalony procent miesięcznego wynagrodzenia. Jeśli przez jakiś czas nie będziemy dokonywać wpłat do funduszu, to nie czekają nas za to żadne restrykcje. Po prostu na rachunku będziemy mieli mniej, niż moglibyśmy mieć. Pewnym odstępstwem od tej reguły jest inwestowanie w ramach tzw. programów systematycznego inwestowania. W takim przypadku zobowiązujemy się bowiem do dokonania określonej wpłaty w określonym czasie (np. 1200 zł rocznie), za co w zamian otrzymujemy zniżki w opłatach dystrybucyjnych przy zakupie jednostek.
W przypadku jednostek funduszy inwestycyjnych (podobnie zresztą jak w przypadku np. akcji), których wartość podlega wahaniom, systematyczne inwestowanie pozwala też ograniczyć ryzyko. Kupując przykładowo jednostki funduszu otwartego (są wyceniane każdego dnia roboczego) każdego miesiąca zakupu dokonujemy po innym kursie. Inwestowanie na raty pozwala uśrednić cenę zakupu i dzięki temu unikamy ryzyka wejścia na tzw. górce, czyli w momencie, gdy ceny są relatywnie wysokie, po czym następuje krótsza lub dłuższa fala spadkowa. Również z tego powodu, jeśli mieliśmy większy zastrzyk finansowy i dysponujemy w związku z tym wyższą kwotą, którą chcielibyśmy zainwestować, lepiej jest podzielić ją na raty niż inwestować wszystko jednorazowo.
Myśląc o dodatkowej emeryturze, lepiej rozpocząć inwestowanie jak najszybciej. Im więcej czasu damy sobie na realizację wyznaczonego celu inwestycyjnego, tym relatywnie mniejszych nakładów finansowych będzie to od nas wymagało. W rok z kilkuset złotych miliona raczej się nie uzbiera, ale odkładając systematycznie 300 zł miesięcznie przez 30 lat, przy założeniu średniej rocznej stopy zwrotu na poziomie 5 proc., jesteśmy w stanie zgromadzić blisko ćwierć miliona. Zakładając wariant optymistyczny, w którym przeciętny roczny zysk wyniósłby 10 proc., oszczędności przekroczyłyby 600 tys. zł. A to wystarczyłoby, aby przez 20 lat co miesiąc wypłacać sobie rentę w wysokości ok. 3000 zł.
Przydaje się określenie, nawet z grubsza, kwoty, jaką chcielibyśmy uzbierać. Pomocne w tym będą kalkulatory inwestycyjne, które można znaleźć na stronach internetowych serwisów poświęconych finansom osobistym. Można wówczas określić kwotę, którą powinno się regularnie inwestować, aby osiągnąć zamierzony cel. Precyzyjne wyznaczenie kwoty, którą jesteśmy w stanie systematycznie odkładać, jest ważne dla naszego domowego budżetu. Nie może ona być zbyt wysoka, żeby zbytnio go nie obciążała, musimy ją zgrabnie wpasować, tak żeby zgrała się z innymi stałymi wydatkami, jak rachunki za prąd, telefon czy czynsz za mieszkanie. Byłoby idealnie, gdyby na inwestycje przeznaczać dziesiątą część naszych dochodów.
Jak to z produktami finansowymi bywa, o ich atrakcyjności świadczą w dużej mierze koszty. W przypadku funduszy wyróżnia się dwie ich kategorie – opłatę dystrybucyjną i wynagrodzenie za zarządzanie. Pierwszą płaci się najczęściej przy zakupie jednostek uczestnictwa (rzadziej przy ich umarzaniu). Jest to koszt jednorazowy, który – w zależności od kategorii funduszu – wynosi od kilku dziesiątych do kilku procent. Przy czym zdarzają się opcje na zmniejszenie tej opłaty, niekiedy nawet do zera. Jedną z opcji jest oszczędzanie w ramach wspomnianego już powyżej programu systematycznego oszczędzania. Warto też korzystać z internetowych kanałów sprzedaży, w przypadku których bardzo często nie ma prowizji w ogóle. W hierarchii kosztów zdecydowanie ważniejsze jest jednak wynagrodzenie za zarządzanie. Jest to bowiem opłata ponoszona stale, przez cały czas uczestnictwa w funduszu. Z reguły nie przekracza ona kilku procent w skali roku, ale jest naliczane każdego dnia wyceny, odpowiednio pomniejszając wartość jednostki uczestnictwa. Z tych dwóch kategorii kosztów większą uwagę należy więc zwracać na opłatę za zarządzanie.
Źródło: Open Finance