Indeks WIG20 tylko w pierwszych minutach sesji gościł tuż nad barierą 3200 punktów, po czym wskutek słabnących m. in. TP SA i PKN rozpoczął niemal czterogodzinne osuwanie. Jednak przed godziną 14:00, nie czekając na porcję danych makro z USA, tendencja uległa odwróceniu i wzorem sesji poniedziałkowej przystąpiono do zakupów. Ostatecznie WIG20 zamknął się na poziomie 3186,53 pkt, notując symboliczne 0,11 proc. straty. Obroty na 20 największych spółkach wyniosły 1,01 mld i tym samym siódmą sesję z rzędu przekroczyły miliard złotych.
Podobnie szeroki indeks WIG zanotował 0,12 proc. straty (48900,38 pkt) przy obrocie 1,45 mld. Nie poddaje się wskaźnik średnich spółek MIDWIG, zyskujący we wtorek 0,9 proc. do 3668 pkt m. in. dzięki znacznie drożejącym akcjom: Duda (+12,7 proc.), Handlowy, Lentex, Lubawa, Millenium, Rafako, Stalprodukt (wszystkie zwyżkujące o ponad 3 proc.). Obserwowana od dawna relatywna siła indeksu MIDWIG skłania ku przypuszczeniu, że wkrótce przekroczy on 3700 pkt, a być może na fali przedświątecznych zakupów podejdzie nawet pod okrągłe 4000 pkt. Z tymi okrągłymi poziomami docelowymi trzeba jednak uważać, gdyż w przypadku MIDWIG wyceny wielu spółek wchodzących w jego skład są naprawdę bardzo wysokie, poza tym rekordowe są ostatnio obroty w tym segmencie (wczoraj 360 mln).
Świąteczno-noworoczne zjawisko „rajdu Świętego Mikołaja”, uprzedzające tzw. efekt stycznia, wcale nie jest przesądzone w każdym roku. Jest to tendencja zauważona zwłaszcza na giełdach amerykańskich (siłą rzeczy oddziaływujących na większość parkietów światowych), kiedy dominują silne zakupy akcji, w supermarketach przyspiesza machina popytu konsumpcyjnego, a rynkowe niedźwiedzie zepchnięte są do defensywy. Zjawisko to, wielce pożądane przez zastępy zarządzających funduszami goniących za wyższymi premiami za uzyskane wyniki, nie wystąpiło w sezonie 2000/2001.
Festiwal zakupów listopadowo-grudniowych poprzedzany był zazwyczaj przez wrześniowo-październikowe strząśnięcie rynku o 5-10 proc. na rynkach rozwiniętych i ponad 10 proc. na rynkach wschodzących. Tak było w latach 2004, 2005, natomiast we wrześniu 2003 roku emerging markets gwałtownie skorygowały swoje wcześniejsze kilkumiesięczne wzrosty.
Obecnie efekt ten nie wystąpił, a amerykański indeks Dow Jones Industrial Average „z biegu” osiąga nowe szczyty hossy. Do szczytów sprzed ponad 6 lat zbliża się również S&P500, hucznie asystują również giełdy w Wielkiej Brytanii (indeks FTSE250 przekracza majowy rekord już o ponad 7 proc.), Meksyku, Brazylii, Hiszpanii, Indiach i – z dużym opóźnieniem – w Chinach. Konfrontacja zachowania parkietów amerykańskich z ogółem dostępnych danych makroekonomicznych za ostatnie kilka kwartałów wskazuje na dalece posuniętą ignorancję niekorzystnych sygnałów. Wyjątkowa odporność giełd w USA na słabość rynku nieruchomości i coraz gorszą dynamikę PKB stała się nawet obiektem polemik w różnych serwisach ekonomicznych. Dość żywy ale mało eksponowany jest pogląd, że były szef banku FED A. Greenspan zbyt wcześnie ogłosił koniec ochłodzenia w segmencie nieruchomości za Oceanem.
Również wczorajsze dane odczytano na korzyść dalszych wzrostów. Opublikowano mianowicie, że październikowa sprzedaż detaliczna spadła o 0,2 proc. zamiast o oczekiwane 0,4 proc. Ten lepszy od oczekiwań odczyt „zwyciężył” z gorszą od prognoz dynamiką sprzedaży bez uwzględnienia samochodów: tutaj był spadek o 0,4 proc. wobec szacowanych 0,3. Inflacja na poziomie producentów spadła o 1,6 proc. czyli dwukrotnie bardziej niż oczekiwano. Bacznie obserwowany wskaźnik bazowy (core) spadł aż o 0,9 proc. (progn. +0,1). Ostatni odczyt potraktowano jako przejaw wygasania napięć inflacyjnych, będących bardzo żywotną kwestią w kontekście przyszłej polityki monetarnej. Na razie wygląda na to, że wszelkie dane oddalające podwyżki kosztów kredytu w USA witane są z entuzjazmem. Wczoraj DJIA, wspomagany dodatkowo raportem giganta detalicznego Wal-Mart, wzrósł o 0,7 proc. do rekordowych 12218 pkt, S&P500 na odległość 7 punktów zbliżył się do bariery 1400 pkt.
Czytelne jest, że nie chce się dostrzec drugiej strony medalu, jaką jest znaczące ryzyko dłuższego i bardziej dotkliwego spowolnienia gospodarczego. Rozpoczynająca się bessa na amerykańskim rynku nieruchomości dopiero z opóźnieniem negatywnie przełoży się na wydatki konsumentów, którzy nie będą w nieskończoność przejadać zysków z zaczynających tanieć domów i mieszkań. Kumulujące w skali niewidzianej od lat się zapasy niesprzedanych domów dopiero zapowiadają kłopoty, które nie ominą rynku pracy. W pamięci pozostaje niedawny rewelacyjny raport o bezrobociu, wynoszącym zaledwie 4,4 proc. Zatrudnienie w sektorze budowy domów pozostaje blisko rekordowych poziomów. Tymczasem sądząc po danych, zapotrzebowanie na dalsze budowy znacząco spada i można się spodziewać zwolnień.
Właśnie kulejący sektor nieruchomości i jego powiązania z innymi sektorami nie wykluczając bankowości stanowić będzie główny powód marszu stopy bezrobocia w górę. Analiza poprzednich cykli koniunkturalnych pokazuje, że rekordowa niska stopa bezrobocia jest ostatnim sygnałem, za którym stoi już tylko prawdziwe pogorszenie z przełożeniem na rynki kapitałowe. To, że „coś” jest na rzeczy, widać po słabym dolarze, który nie może umocnić się powyżej 1,28 za euro.
Podobnie w Europie inwestorzy wydają się pozostawać głusi na kolejny słaby odczyt niemieckiego indeksu nastrojów w przedsiębiorczości ZEW. Spadek za listopad się pogłębił do -28,5 pkt. Tymczasem wróćmy na polskie podwórko. Sezon publikacji wyników kwartalnych dobiegł końca. Wczoraj PEKAO opublikował zgodny z prognozami raport za III kwartał z zyskiem 455 mln netto, właściwie bez wpływu na kurs. BPH wykazał zysk 308,4 mln zł jednak spadł o niemal 2 procent. Mimo publikacji niezłego raportu (199,6 mln zł w III kw.) zniżkowały także notowania Lotosu.
Pozytywną niespodzianką okazały się dane o saldzie obrotów bieżących za październik: nadwyżka wyniosła 195 mln wobec spodziewanego deficytu. Dużym wsparciem okazały się tutaj transfery unijne i w tym należy (oprócz krystalizującego się zwycięstwa PO w wyborach w dużych miastach) upatrywać ostatniej siły złotówki.
Dziś o 14:30 naszego czasu poznamy w USA regionalny wskaźnik NY Empire State Index (rynkowy konsensus na poziomie 14 pkt), dwie godziny później raport o stanie zapasów ropy naftowej. Po godz. 20 ujawnione zostaną szczegóły ostatniego posiedzenia banku FED (tzw. minutes), z których inwestorzy próbują wyczytać przyszłe poczynania amerykańskich władz monetarnych. Wobec zwyżki w końcowej fazie notowań za Oceanem i nieznacznych zmian cen surowców dziś w Warszawie jest szansa na niewielkie wzrosty.