Inwestorzy zachęceni wysokim zamknięciem giełd amerykańskich we wtorek wywindowali wczoraj na otwarciu indeks WIG20 do 3450 pkt. Poziom ten utrzymywano do czasu pierwszej skokowej przeceny, po której rynek na trzy godziny ustabilizował się o ok. 20 pkt niżej. Druga fala wyprzedaży niedługo przed zamknięciem sprowadziła główny indeks poniżej bariery 3400, jednak zamknięcie wypadło 0,2 proc. wyżej niż dzień wcześniej (3418,8 pkt). Obroty na największych spółkach wyniosły 1,39 mld, jednak ich duża wartość jest wynikiem wielkiej transakcji na akcjach BPH, opiewającej na 300 tys. akcji po niemal 1000 zł za sztukę. Po odjęciu tego składnika obroty okazały się przeciętne.
Podane wyniki KGHM nie wstrząsnęły rynkiem. Zysk za ubr. był oczywiście rekordowy i wyniósł niemal 3,4 mld zł (17 zł na akcję!). Ale struktura własnościowa tej spółki oraz roszczeniowe postawy związków zawodowych tłumaczą dlaczego Cena/Zysk dla tej spółki wynosi niecałe 6 zamiast kilkunastu.
Po niedawnym zachwianiu do wzrostów powróciły mniejsze spółki. MIDWIG po wzroście o 0,68 proc. znów jest w zasięgu nowych rekordów, a WIRR zyskując 0,85 proc. zdołał kosmetycznie swój poprzedni rekord poprawić. Tymczasem na rynek spływa coraz więcej rozczarowujących raportów finansowych. Remak, którego kurs w br. wywindowano o niemal 40 proc. zamiast zysku pokazał stratę za cały 2006 r. Co więcej, strata wzrosła w porównaniu z 2005 r., a od tamtego czasu spółka zdrożała ponad dwukrotnie. Słaby IV kwartał obniżył zysk Suwar, spółki z pośrednim udziałem R. Karkosika, spadł w ubr. do 2 mln, czyli 2,4 zł na akcję. Kurs spadł o 7 proc., ale wycena spółki na tle fundamentów i tak pozostaje wysoka. Polnord notuje 55 mln straty za ubr., a kurs na fali deweloperskiej histerii przez rok skoczył o tysiąc procent. Są oczywiście dobre wyniki, jak np. Ponar Wadowice czy Bakalland. Ale spekulacyjny balon w sektorze „MiŚ” jest ewidentny i jego negacja nosi znamiona ignorancji lub celowej manipulacji.
Dobry debiut po przejściu z CeTO na GPW miał fundusz Ventus, inwestujący w innowacyjne projekty telekomunikacyjne. Akcje zdrożały na otwarciu o 25 proc. do 90 zł, a w trakcie sesji owczy pęd do posiadania ich za każdą cenę wyniósł je do 111 zł. Zamknięcie sesji na papierach tej spółki zależnej od Capital Partners wypadło na 97 zł.
Skierujmy więcej uwagi ku sytuacji w USA, bo jest ona dalece niecodzienna i godna naświetlenia. Indeks Dow Jones Industrial Average wzrósł wczoraj o 87 pkt do rekordowych 12742 pkt, mimo zwyżki o ponad 100 pkt sesję wcześniej. Szerszy indeks S&P500 dorzucił 0,75 proc. i systematycznie zbliża się do rekordów odnotowanych na początku 2000 r. Na giełdach amerykańskich zalegają niewyczerpane pokłady optymizmu wśród wszystkich grup inwestorów. Żadne negatywne informacje w zbiorowej świadomości nie istnieją, a na każdą pozytywną wiadomość lub nawet neutralną rynek reaguje euforycznymi zakupami. Wczorajsze słabsze dane o sprzedaży detalicznej za styczeń (bez zmian wobec oczekiwanych +0,3 proc.) bezkrytycznie puszczono w niebyt. Postanowiono się zachwycić wystąpieniem szefa FED Bena Bernanke przed Kongresem. Cóż on odkrywczego powiedział? Odpowiedź: zupełnie nic, co mogłoby na normalnym, pozbawionym nadmiaru emocji rynku wywołać spiralę zakupów. „Big Ben” wyraził opinię, że gospodarka USA będzie odnotowywać umiarkowany rozwój przy stopniowo słabnącej inflacji bazowej (za sprawą taniejących surowców), natomiast rynek nieruchomości przejawia symptomy wstępnej stabilizacji. Prognozę dynamiki PKB na 2008 r. skorygowano w dół na 2,5-3 proc. z poprzednich 3-3,25. Pokrętne rozumowanie rynku polega na tym, że zanika ryzyko podwyżek stóp procentowych, chociaż szef FED nie wyklucza całkowicie, że inflacja może wymusić zacieśnienie. Walentynki zrobiły swoje…
Festiwal optymizmu jednak trwa. Cykl prezydencki (trzeci rok prezydentury) zdaje się brać górę nad cyklem gospodarczym (bardzo długa seria dwucyfrowej dynamiki wzrostu zysków korporacji zbliża się do końca). Jakiekolwiek negatywne scenariusze na przyszłość zostały zbiorowo zanegowane, będzie tylko różowo i coraz różowiej. Niedawne ostrzeżenia sektora finansowego o rozpoczynającej się dopiero zapaści w sektorze kredytów hipotecznych zostały zapomniane, jakby to była historyjka z innej galaktyki. Praktycznie pewny w br. będzie pierwszy od wielu lat spadek cen domów w USA, co musi ukrócić spiralę konsumpcji, kredytowanej pod zastaw dotychczas drożejących domów. Jeśli to jest dobra informacja, to należy powinszować dobrego samopoczucia wszystkim tym, którzy święcie wierzą w scenariusz mięciutkiego lądowania gospodarki USA. Od kilku miesięcy obóz ten zdecydowanie wygrywa, mając po swojej stronie lawinę nadpłynności. Stosy pieniędzy przeznaczane są nie tylko na przeważanie funduszy akcyjnych, ale i na przejęcia nakręcające falę spekulacji. Euforyczne nastroje panują wokół tzw. funduszy hedgingowych, które są nimi tylko z nazwy. Instytucje te z racji ultraagresywnej polityki inwestycyjnej należałoby tytułować zwykłymi spekulacyjnymi przedsięwzięciami, z których niektóre zaczynają ginąć wskutek chciwości inwestorów, zarządzających (partycypują w zyskach mimo że biorą duże prowizje) i zbyt dużego podejmowanego ryzyka (upadłość Amaranth, duże kłopoty Red Kite).
Taki dziwny stan rynku napędzanego nadmiarem gotówki i negującego wszystkie złe informacje może jeszcze trwać tygodnie, a nawet miesiące. Jednak za kwartał, pół roku, może rok nadejdzie taki czas, kiedy przykryte dywanem ignorancji prawdziwe problemy gospodarcze z zapaścią konsumentów i recesją na czele uderzą ze zwielokrotnioną siłą, a wówczas dla rynków akcji będzie to bardzo, bardzo przykre. Trudno sobie w dzisiejszej krainie amerykańskiej szczęśliwości wyobrazić, jak ogromnie przykre, jeśli okaże się, że zyski korporacji zaczną spadać, a dynamika PKB za kilka kwartałów być może stopnieje w okolice zera. Ale koncerty życzeń miewają również i takie smutne zakończenia. Zakończenia te lubią się zdarzać zwłaszcza wtedy, gdy stadnie odtrąbiono koniec wszelkich kłopotów i świetlaną przyszłość. Dziś wydaje się, że rynek znajduje się w fazie nienaturalnego pobudzenia z 1928-29 r. lub latem 1987 r. Nieśmiało pokuszę się o dziś niedorzeczną dla ponad 90 procent inwestorów prognozę, że gdy prysną złudzenia, to wówczas indeks DJIA powróci głęboko w swoje wartości czterocyfrowe, a S&P500 w trzycyfrowe.
To tyle o tym, co potajemnie drąży amerykański sen, z którego obywatele za oceanem najwyraźniej nie chcą się wybudzić i wolą trwać w iluzji braku zagrożenia, dalej pompując kursy akcji. W każdym razie, kolejne lata będą raczej niewesołe.
Czas na bardziej kojące wieści. Warto odnotować dobre zachowanie rynków wschodzących, które polska giełda dość często naśladuje. Rekordowe poziomy zanotowały indeksy w Brazylii i Meksyku (wczoraj wzrosty odpowiednio o 1,75 i 1 proc.). Poranek w Azji jest także udany, gdyż wszystkie indeksy rosną o ok. 1-2 proc.
Japoński Nikkei wzrósł o 0,8 proc. po bardzo dobrych danych PKB (wzrost o 4,8 proc.). Dalsze trwanie Banku Japonii przy śmiesznie niskich stopach procentowych straciło swoje uzasadnienie i można zrozumieć pomruki niezadowolenia innych państw ze sztucznie zaniżonego kursu jena. Tani jen jest na rękę nie tylko japońskim eksporterom, ale całej masie spekulantów tanio kredytujących się w Japonii i lokujących w bardziej dochodowe (i bardziej ryzykowne) aktywa rynków wschodzących lub po prostu w aktywa amerykańskie. Jest to zjawisko zwane carry-trade i przybrało ono monstrualne rozmiary, generując przy okazji globalny stos nadpłynności. Jednak gwałtowne umocnienie jena zburzy ten finansowy domek z kart i masy rzucą się do likwidacji pozycji poza Japonią. Mechanizm lewarowania może się okazać dla wielu rynków zalanych gotówką takiego pochodzenia zgubny.
Dziś przypuszczalnie będziemy mieć wzrostowy początek, ale śmielsze ruchy poważnego kapitału wstrzymane będą do 14. Wówczas opublikowana zostanie stopa inflacji CPI w Polsce (progn. 1,7 proc.) i wzrost wynagrodzeń (progn. 6,6 proc.). Ponadto o 14.30 i po 15 spłynie lawina danych makro z USA: dynamika cen importu i eksportu, cotygodniowa liczba zasiłków dla bezrobotnych, produkcja przemysłowa, napływy kapitałów do USA, indeks NY Empire State. Jen po danych PKB silnie się umacnia, o niemal 0,7 proc. do dolara (kurs spadł poniżej 120). Złotówka rozpoczyna dzień umocnieniem o 0,3 proc. do euro i dolara. Na parze EUR/USD mamy zatrzymanie nieco powyżej 1,31. Aktywność inwestorów na parkiecie giełdowym może więc dziś być duża.