Groźba blokady cieśniny Ormuz i kolejnego konfliktu zbrojnego w Zatoce Perskiej zdominowały dyskusję o ropie naftowej. Choć w krótkim terminie wstrzymanie dostaw surowca miałoby rzeczywiście silny wpływ na jego cenę, nie jest to dostateczny powód, by już zaraz kupować ropę.
Śledząc doniesienia z rynku ropy, trudno nie odnieść wrażenia, że czarne złoto będzie tylko drożeć. W myśl popularnego poglądu, kolejne odsłony kryzysu odraczają jedynie powrót do sytuacji z 2008 roku, a w dalszej perspektywie marsz ku 200 dolarom za baryłkę. Analiza najważniejszych światowych trendów odnośnie podaży i popytu każe wątpić w taki scenariusz. Chociaż na znaczący spadek cen paliw na stacjach także nie pozwala liczyć.
Na światową produkcję ropy, prognozowaną na przyszły rok na poziomie 90 milionów baryłek dziennie, w jednej trzeciej składa się wydobycie w państwach zrzeszonych w OPEC. Kartel naftowy, starając się nie dopuszczać do większych spadków cen utrzymuje w ostatnich latach stabilny poziom produkcji. Wyraźnie rośnie ona za to poza OPEC, w tempie około miliona baryłek dziennie co ciągu roku. Prognozuje się, że kraje OPEC także będą powoli zwiększać wydobycie i w najbliższych latach produkcja ropy naftowej będzie dalej rosła. Będzie to wymagało jednak coraz większych nakładów inwestycyjnych, gdyż rośnie udział kosztownych źródeł wydobycia takich jak piaski roponośne czy odwierty podmorskie.
Podobnie jak podaż, popyt rośnie co roku w tempie około miliona baryłek dziennie. W latach 2000-2009 wzrósł łącznie o 9,4%, czyli dwa razy mniej niż w trakcie jeszcze poprzedniej dekady. Powolny wzrost globalnego zapotrzebowania na ropę jest wypadkową dwóch tendencji. Z jednej strony jest to spadek zużycia ropy w krajach rozwiniętych, z drugiej postępująca motoryzacja w Azji i Ameryce Łacińskiej.
Szczyt popytu na ropę w krajach OECD przeszedł niemal niezauważony – miał miejsce w 2005 roku. Kolejne dwa lata przyniosły zużycie na zbliżonym poziomie. Później przyszedł rok 2008, kryzys i załamanie popytu, który zaczął odbudowywać się dopiero w 2010 roku. Teraz jednak popyt w krajach rozwiniętych znowu spada i ta tendencja utrzyma się zapewne jeszcze przez długie lata.
Za spadkiem zużycia ropy naftowej w USA, Europie i Japonii stoją bowiem nie tylko kryzys finansowy i jego reperkusje. Rozwinięte gospodarki przede wszystkim stopniowo zmniejszają swoją ropochłonność między innymi przez upowszechnienie się coraz bardziej energooszczędnych samochodów. Technologia hybrydowa pozwala na przykład najnowszemu modelowi Toyoty osiągnąć spalanie po mieście na poziomie 2.9 litra na 100 km. To sześć razy mniej niż najoszczędniejsza wersja najlepiej sprzedającego się samochodu Ameryki – fordowskiego pickupa F150.
Oczywiście farmerzy nie zaczną z dnia na dzień jeździć małymi oszczędnymi Priusami, jednak proces przechodzenia na bardziej wydajne technologie będzie cały czas zmniejszał zapotrzebowanie na ropę. Tendencja ta utrzyma się także i w Europie, mimo znacznie większego postępu w tej dziedzinie. Na Starym Kontynencie wysokie podatki od paliwa przekładają się bowiem na wyższą jego cenę niż w USA, co skłania do szukania ciągle nowych oszczędności.
Powstaje więc pytanie jak długo jeszcze kraje rozwijające się będą w stanie przeciwstawiać się tendencji ograniczania zużycia ropy. W ostatnich trzech latach w Chinach sprzedaż samochodów rosła w tempie 25% rocznie, a popyt na ropę notowany w Państwie Środka odpowiadał za połowę wzrostu światowego zużycia surowca. Jednak takie tempo rozwoju motoryzacji jest na dłuższą metę nie do utrzymania, nawet jeśli chińska gospodarka nie spowolni.
W końcu zniesione zostaną bowiem subsydia do paliwa, które sztucznie zawyżają zużycie ropy. Dotowanie benzyny przez władze, mimo że jest niepojęte z perspektywy europejskiej, jest zjawiskiem powszechnym nie tylko w Chinach, ale także w Indiach, Indonezji i Meksyku. Marnotrawstwo surowca szczególnie drastyczne rozmiary przybiera na Bliskim Wschodzie, który zużywa nieproporcjonalne do swojego potencjału gospodarczego ilości ropy. Zniesienie subsydiów w Nigerii w zeszłym tygodniu pokazuje kierunek, który w dalszej przyszłości przyjmą także inne kraje rozwijające się.
Jak będą więc kształtować się ceny ropy w 2012 roku oraz w kolejnych latach? Moim zdaniem, będą utrzymywać się w przedziale od 80 do 130 dolarów za baryłkę. Okazjonalnie w obliczu wzrostu ryzyka geopolitycznego lub pogorszenia się sytuacji gospodarczej, mogą wybić się na chwilę raz z jednej raz z drugiej strony. Umacniający się dolar i rozwianie się perspektyw na kolejną rundę ilościowego łagodzenia nie pozwalają liczyć za bardzo na wsparcie inwestorów finansowych, którzy w innych okolicznościach mogliby pomóc pobić nominalny rekord 148 dolarów za baryłkę. Rekordowo wysoka cena w walutach krajów wschodzących (m. in. w złotych) dodatkowo negatywnie wpływa na zużycie surowca tam, gdzie są najlepsze perspektywy dla wzrostu popytu.
Ktoś kiedyś powiedział, że długa pozycja w surowcach to jednocześnie krótka pozycja w ludzkiej kreatywności. Jest w tym coś z prawdy: o ile zdarzają bowiem momenty, że ludzkość zaskakiwana jest brakiem jakiegoś surowca i wtedy drastycznie rośnie jego cena, to nigdy jeszcze nie było to zjawisko trwałe – po pewnym czasie znajdują się dla niego substytuty lub oszczędniejsze metody jego wykorzystania. W końcu cena stabilizuje się, a w ujęciu realnym zaczyna spadać. W dłuższej perspektywie ludzka kreatywność zawsze wygrywała, dlatego obstawiam, że będzie tak i tym razem.
Źródło: Wealth Solutions