W całym kraju wpłynęło ich niespełna sto. Najwięcej we Wrocławiu (siedem) , Łodzi (sześć), Warszawie (pięć). To zaskakująco mało jak na kraj, w którym prawie 1,3 mln osób nie płaci swoich zobowiązań, a liczba złych długów wzrosła w ciągu ostatniego roku o 40 proc. Dziś ich wartość przekracza 8,6 mld zł.
Potencjalnych bankrutów, odstrasza sądowa biurokracja i surowe rygory, jakim musi się poddać upadły konsument.
– Procedura jest tak skomplikowana, że zwykły człowiek bez pomocy prawnika nie ma szans na jej przebrnięcie – mówi Konrad Gruner z UOKIK. – Co więcej, nikt nie wie, ile takie postępowanie będzie trwało. Może się okazać, że zanim sąd wyda wyrok, majątek dłużnika przejmą komornicy.
Tadeusz Broś, były pracownik Telewizji Polskiej, znany Polakom jako Pan Teleranek, od ponad miesiąca pieczołowicie zbiera dokumenty potrzebne do złożenia wniosku. To są tony dokumentów: m.in. zaświadczenie o tym, że pracę stracił nie ze swojej winy, a potem zachorował na gruźlicę. Musi też precyzyjnie przedstawić wykaz swoich wierzycieli i kwoty, jakie im zalega. Stworzenie takich wykazów z 20 lat nie jest łatwe. Jeśli pomyli się choćby o złotówkę, to sąd oddali wniosek. Dziś były prezenter ma ponad 700 tys. zł zadłużenia. Jeśli sąd pozytywnie rozpatrzy jego wniosek, syndyk przejmie jego mieszkanie wraz z meblami, starą pralką i lodówką. W zamian bankrut otrzyma na rok pieniądze na wynajem innego, dużo skromniejszego mieszkania. Sąd ustali także wysokość rat, które bankrut będzie spłacać bankowi przez pięć lat. Broś, który dziś jest taksówkarzem i zarabia ok. 2-3 tys. zł miesięcznie, większość przychodów będzie musiał przeznaczyć na spłatę. Za to po pięciu latach reszta jego długów zostanie umorzona.
Możliwe jednak, że sąd oddali wniosek byłego prezentera telewizyjnego. Broś zaciągnął debet na kartach kredytowych, gdy już był niewypłacalny. A bankrutem – według nowej ustawy – nie może zostać ten, kto zadłużał się, wiedząc, że i tak nie będzie płacił rat. Brosia przez skomplikowaną procedurę upadłościową prowadzi prawnik. Robi to za darmo, ale nie każdy dłużnik ma szczęście być byłym prezenterem TV. Przeciętny kandydat na bankruta musi na prawnika wydać od kilkuset do nawet 2 tys. zł. Najtaniej jest w internecie, ale można trafić na oszustów, którzy obiecują rzeczy niemożliwe.
Kilka tygodni od zmiany prawa wystarczyło, by radcy prawni i adwokaci już zaczęli zarabiać na upadłości konsumenckiej. Na portalach internetowych pełno jest ogłoszeń: „Pomagamy bezpiecznie upaść”. Albo: „Nie musisz pracować przez 10 lat dla komornika. Wykreślamy z rejestru dłużników”. Do tego numer telefonu i adres mejlowy oraz strona WWW, na której widnieje koszyk, do którego można wrócić określoną usługę, a następnie zapłacić za nią przelewem. Według ekspertów od prawa upadłości konsumenckiej dużo lepsze przepisy mają choćby nasi zachodni sąsiedzi. Ustawodawstwo oparte tam jest na planach naprawczych, a celem sądu jest przede wszystkim doprowadzenie do ugody.
Konsument dostaje na przykład 10 lat na spłacenie długu w miesięcznych ratach. Pilnuje tego wyznaczony przez sąd urzędnik. W ten sposób wierzyciel odzyskuje pieniądze, a przykładowy Schmidt nie traci całego dobytku. Wilk syty i owca cała. A w Polsce wszyscy tracą.
Alicja Zbońska, Łukasz Krajewski
Współpraca: Rafał Cieśla, Magda Olczak, Beata Sypuła