Premier Donald Tusk zapewnił, że od przyszłego roku podatki nie wzrosną. Czy to możliwe?
Interpretacja tego zdania może być wieloznaczna. Premier najprawdopodobniej miał na myśli podatki przez pryzmat wyobrażenia przeciętnego obywatela, czyli podatku dochodowego. Co do pozostałych podatków sprawa pozostaje otwarta.
Podwyżka podatków zawsze jest niemiło widziana przez wyborców. Nie lepiej po prostu poprawić ich ściągalność, wprowadzając np. surowe sankcje za uchylanie się od ich płacenia?
To zależy, jak karać przewinienia podatkowe. Pytanie zasadnicze brzmi: czy sankcje powinny być w postaci groźby odsiadki czy konsekwencji finansowych dla przedsiębiorców. Niestety, u nas ta druga opcja nie wchodzi w grę, aby uniknąć sprawy o przestępstwo. W razie pomyłki siedzieć idzie jedynie główny księgowy. Podatkami rządzi strach przed więzieniem dla jednej osoby, a nie pogorszeniem sytuacji finansowej całej firmy.
Tegoroczne wpływy z podatku VAT będą niższe od planowanych nawet o jedną piątą. Spadają też dochody z PIT, CIT czy akcyzy. Czy to aby na pewno tylko wina kryzysu?
Przeglądam dane o wykonaniu budżetu i widzę katastrofalne wskaźniki. Do końca czerwca do kasy państwa wpłynęło tylko 41 proc. kwoty zaplanowanej przed lipcową nowelizacją. Najgorzej wyglądają wpływy z podatku od firm, czyli CIT. Fiskus ściągnął od nich przez pół roku tylko nieco ponad jedną trzecią zaplanowanej na cały rok kwoty. Ale absolutnie nie jest to wina kryzysu, a nawet jeśli, to w niewielkim stopniu. Spadki dochodów budżetu są bowiem niewspółmiernie większe niż wyhamowanie wzrostu PKB czy spadki produkcji przemysłowej, od których bezpośrednio zależy kondycja firm, a w efekcie ilość towarów i usług podlegających opodatkowaniu. Mamy więc do czynienia ze zrzucaniem winy za stan kasy państwa na zjawisko, które oficjalnie nie istnieje. Ale ta fasada na potrzeby mediów i opinii publicznej dobrze funkcjonuje i daje alibi przed głębokimi zmianami w systemie podatkowym. Tymczasem mamy do czynienia z miliardami złotych, które bezpowrotnie stracono, ale z innego powodu..
.. firmy ukrywają dochody przed fiskusem i stąd kłopoty budżetu?
Nie muszą tego robić. W ciągu ostatnich miesięcy pojawiło się 70 nowych zwolnień z podatku. Przykładowo, nie trzeba już płacić za dochody uzyskane z gier hazardowych w innych krajach czy też z wypłat gotówkowych z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych. O ile pierwsze zwolnienie dotyczy niewielkiej grupy podatników, to już w tym drugim przypadku do otrzymywania świadczeń uprawnionych jest 12 milionów osób. Mnożeniem zwolnień w tak trudnym dla budżetu czasie dochodów przecież się nie zwiększy.
Ale zwolnienia to w końcu ubytki rzędu kilkudziesięciu, maksymalnie kilkuset milionów złotych. W takim razie skąd tak drastyczny spadek dochodów?
Z bałaganu, jaki panuje w prawie podatkowym i praktyce jego stosowania. Nie potrafimy napisać ustawy podatkowej, która nie byłaby sprzeczna z prawem unijnym.
Niedawno po interwencji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości na ulice po kilku latach przerwy powróciły słynne auta z kratką. Ale fiskus już zapowiedział, że od 2010 r. te samochody nie będą uprawniać do zwrotu całego podatku VAT.
To kompletny brak konsekwencji. Najpierw tworzy się prawo do niczego, czyli stopniowo ogranicza możliwość odpisu VAT od aut firmowych i paliwa do nich, później pod naciskiem Unii przywraca korzystne dla przedsiębiorców przepisy, aby znów wrócić do status quo. I te działania teoretycznie chronią interesy budżetu, ale jednocześnie trzeba zwracać niesłusznie pobrany VAT za lata ubiegłe. Oprócz aut z kratką nad kasą państwa wisi groźba oddania tej części VAT-u, która została naliczona po dodaniu akcyzy, a powinna być pobrana od ceny netto, czyli przed jakimkolwiek opodatkowaniem. To są kwoty idące w miliardy złotych, które po prostu wyparują z budżetu państwa. Część wydatków można przenieść na następne lata, ale kasa państwa na sztuczki księgowe jest odporna. Albo są w niej pieniądze, albo ich nie ma.
To co w takim razie należy zrobić, znowelizować przepisy tak, aby były dostosowane do wymogów Unii?
Mnożenie przepisów nic nie da. Już teraz mamy dziesiątki nikomu niepotrzebnych paragrafów. Działanie fiskusa przypomina przysłowiowe młócenie siana. Najpierw tworzy się złe prawo podatkowe, które jest egzekwowane, następnie trzeba te pieniądze zwracać, oczywiście wprowadzając kolejną ustawę. Zabiera to tylko czas i energię urzędnikom, a co gorsza podatnikom. Modelowy przykład takiego działania to zwrot akcyzy za używane auta sprowadzone z Unii. Właśnie tego typu niekonsekwencja jest bodaj najgorszą chorobą toczącą nasz system podatkowy.
Ale spadek wpływów niekiedy odbywa się poza kontrolą fiskusa. Zmiana stawki podatków dochodowych to scheda jeszcze po rządach PiS…
Przejście z trzech progów podatkowych na dwa w tym roku było poważnym błędem. Podatnicy płacący 40-proc. stawkę odpowiadali bowiem za blisko 20 proc. wpływów z całego PIT. Ale nawet przywrócenie trzeciej stawki od przyszłego roku nic nie pomoże, bo nie są to wpływy, które same w sobie mogą zrekompensować skalę spadku dochodów całego budżetu.
Co z lansowanym jeszcze przed wyborami pomysłem wprowadzenia podatku liniowego przy jednoczesnym zlikwidowaniu wszystkich ulg?
Ta propozycja to przykład mistyfikacji, która trafiła na podatny grunt w świadomości społecznej. Nie ma żadnych szans na realizację. Żaden kraj w Unii nie zdecyduje się na zniesienie istotnej części przywilejów podatkowych z bardzo prostej przyczyny. Firmy automatycznie przeniosłyby się do kraju, gdzie obciążenia fiskalne są mniejsze.