Wczoraj na rynkach finansowych znów zagościła panika i strach przed kolejną fala kryzysu finansowego. Od czterech do sześciu procent straciły indeksy giełdowe w Europie i USA, notowania złota osiągnęły nowy rekord (1840 dol. za uncję).
Powodów, które mogły (aczkolwiek nie musiały) być zapalnikiem do masowej ucieczki od ryzyka można podać kilka: obniżenie prognoz światowego wzrostu gospodarczego, obawy o płynność na rynku międzybankowym, nowy podatek transakcyjny, czy wreszcie fatalny odczyt indeksu Fed z Filadelfii. Po tygodniu spokoju przeszedł nieoczekiwany wstrząs, pokazując, jak duża niepewność panuje wśród inwestorów.
Rozpoczął bank Morgan Stanley, który obniżył w czwartek prognozy dla światowego wzrostu gospodarczego (do 3,9 proc. z 4,2 proc. w tym roku oraz do 3,8 proc. z 4,5 proc. w 2012 r.), a jako powód wskazał niedostateczne działania polityków w strefie euro i USA w kwestii kryzysu zadłużenia. Zdaniem analityków banku błędy decyzyjne polityków przyczyniły się do erozji zaufania konsumentów i inwestorów, co może zbliżyć gospodarki Eurolandu i USA „niebezpiecznie blisko recesji”. Negatywne reakcje wywołały doniesienia Wall Street Journal, iż Rezerwa Federalna przygląda się oddziałom europejskich banków w Stanach Zjednoczonych w obawie przed rozszerzeniem się kryzysu zadłużenia na amerykańskim system bankowy. W odpowiedzi na artykuł William Dudley, szef nowojorskiego oddziału Fed, stwierdził, że bank centralny zawsze kontrolował banki i wszystkie instytucje traktuje tak samo. Na rynku pieniężnym powoli zarysowuje się selekcja banków w dostępie do krótkoterminowych pożyczek w dolarze. Skandynawskie banki, mniej zaangażowane w dług państw z grupy GIIPS, są w stanie otrzymywać trzymiesięczne pożyczki dolarowe o 0,15-0,30 pkt. proc. taniej niż banki francuskie. Sytuacja na rynku międzybankowym uległa pogorszeniu, ale o całkowitym zamrożeniu nie może być mowy. Trzeba pamiętać, że dwa tygodnie temu Europejski Bank Centralny zaoferował nielimitowane pożyczki sześciomiesięczne dla banków komercyjnych w Europie.
W sierpniu indeks Fed z Filadelfii spadł do -30,7 pkt. wobec 3,2 pkt. w lipcu (oczekiwano spadku ledwie do 2 pkt.). Jest to najniższy odczyt od marca 2009 r., jednak stoi on w sprzeczności z ostatnimi twardymi danymi z gospodarki. Trzeba pamiętać, że jest to indeks tworzony na podstawie ankiet wśród przedsiębiorców, którzy w ostatnich dniach byli wręcz bombardowani czarnymi wizjami dla gospodarki. Patrząc jednak na opublikowane we wtorek dane o produkcji przemysłowej (wzrost o 0,9 proc. m/m, najmocniej do grudnia 2010 r.), można wyciągnąć zupełnie inne wnioski. W tym momencie ryzyko stanowi strach konsumentów przed powrotem recesji, który skłoni ich do ograniczenia wydatków, tym samym wywołując samospełniającą się prognozę.
Rynki finansowe wręcz domagają się jasnych i klarownych działań (nie zapewnień) ze strony polityków i banków centralnych po obu stronach Atlantyku, które dadzą przekonanie, że światu nie grozi wybuch kolejnego kryzysu. Dopóki takich zapewnień nie otrzymają, nerwowość nie zniknie, a błahe powody będą wstrząsać notowaniami.
Źródło: Dom Maklerski AFS