Wczoraj ujawnili oni liczący kilka tysięcy stron raport o następstwach wejścia Polski do strefy euro. Przeważają zalety – eksperci NBP wyliczają, że zniknie w Polsce ryzyko związane z wahaniami walut, na których tracą przedsiębiorcy i kredytobiorcy, oraz zwiększy się wiarygodność wśród inwestorów, którzy chętniej niż dotąd angażowaliby w Polsce duże pieniądze. Wzrośnie także wymiana handlowa z innymi krajami, bo zmniejszy się ryzyko ekonomiczne. NBP wyliczył, że pozostawanie poza strefą euro może spowodować, że polska gospodarka będzie rozwijać się wolniej średnio o 0,7 pkt proc. rocznie.
Jednocześnie NBP podkreśla, że w sytuacji spowolnienia gospodarczego nie warto spieszyć się z przyjmowaniem euro. Wiceprezes NBP Witold Koziński podkreślił wczoraj, że w sytuacji, gdy wahania kursowe złotego wobec euro są bardzo duże, nie warto wchodzić w tym roku do tzw. przedsionka walutowego ERM2, poprzedzającego wejście do Eurolandu.
W przedsionku musimy przebywać co najmniej dwa lata i w tym czasie utrzymywać sztywny kurs złotego do euro (z odchyleniem +-15 proc.). Według Kozińskiego w tym czasie NBP musiałby pozbywać się swoich rezerw walutowych, by bronić kursu złotego. – A to jest potężne zagrożenia dla naszej gospodarki – stwierdził wiceprezes NBP.
Rząd Donalda Tuska robi jednak wszystko, by do strefy euro wejść 1 stycznia 2012 r., a do ERM2 jeszcze wiosną tego roku. Dziś wiceminister finansów Ludwik K0tecki będzie rozmawiał w Brukseli z ministrami finansów krajów Unii o ustaleniu kursu złotego, po jakim weszlibyśmy do ERM2, a potem do strefy euro. Zdaniem rządu szybkie działanie zwiększyłoby wiarygodność Polski wśród inwestorów i zahamowałoby spadek wartości złotego.
– Uważam, że na dziś przebywanie w przedsionku jest bardzo ryzykowne. Lepiej odczekać, niż wpędzić Polskę w tarapaty gospodarcze – komentuje Jakub Bojanowski, partner w firmie doradczej Deloitte.
Tomasz Ł.Rożek