Zarząd giełdy chcąc przyciągnąć inwestorów do nowego rynku zadbał o to, żeby jego debiut wypadł okazale. Wszystkie z pięciu pierwszych spółek zostały dopuszczone do notowań na zasadzie private placement – czyli emisji prywatnych. Nie było więc ryzyka, że któraś z nich się nie powiedzie,
w momencie kiedy inwestorów nie przekona pomysł na biznes danego podmiotu. Co więcej, skoro ograniczono liczbę inwestorów którzy mogli wziąć udział w zapisach na akcje do 495 (przy private placement autoryzowany doradca kieruje emisję do maksymalnie 99 inwestorów), musiało się to przełożyć na duży popyt na akcje w dniu emisji, a co za tym idzie na dużo wyższe wyceny spółek
w czasie debiutu. Niemniej, tak udany debiut okazał się być bronią obosieczną. Z jednej strony rzeczywiście przyciągnął na rynek inwestorów, co było widać po bardzo dużych obrotach na pierwszych sesjach, z drugiej jednak ograniczył potencjał wzrostowy spółek. W rezultacie, wszystkie cztery z pierwszych walorów notowane w systemie ciągłym od początku znajdują się w trendach spadkowych, co przełożyło się na spadek indeksu NCI w ciągu pierwszego miesiąca o ponad 30 proc. Nic więc dziwnego, że inwestorzy mogą się czuć rozczarowani, co przełożyło się na dużo niższe obroty. Z reguły wynoszą one poniżej 1 mln PLN na sesję.
Czterema głównymi źródłami ryzyka związanego z nowym rynkiem, które wymieniano przed jego startem była niska płynność, duże wahania, mniejsza transparentność oraz rzetelność autoryzowanych doradców. Płynność na rynku NewConnect rzeczywiście jest dosyć niska, jednak co ciekawe, nie przekłada się to na duże wahania kursów. Dzienne zmiany indeksu NCI tylko dwa razy przybrały wartości dwucyfrowe i było to w pierwszym tygodniu notowań, z reguły natomiast mieszczą się w granicach kilku procent. To niewątpliwie dobra wiadomość, bowiem nowy rynek okazuje się bardziej stabilny, niż można było oczekiwać, więc zapewne zainteresuje się nim większe grono inwestorów. Jest natomiast za wcześnie, aby ocenić wagę dwóch ostatnich z wymienionych źródeł ryzyka, chociaż takie na pewno istnieje. Dopóki jednak któraś ze spółek nie zbankrutuje, uświadamiając inwestorom minusy mniejszej transparentności oraz podważając autorytet autoryzowanego doradcy, który tę spółkę wprowadził na NewConnect, to ryzyko może być ignorowane.