W maju wynagrodzenia wzrosły realnie w porównaniu z ubiegłym rokiem o 0,2 proc. Oznacza to, że właściwie stanęły w miejscu.
Nie uważam, by ta informacja miała ogromne znaczenie dla wzrostu gospodarczego i konsumpcji, która jest jednym z motorów naszej gospodarki. Myślę, że o tym, czy będziemy kupować więcej, zdecyduje bezpieczeństwo zatrudnienia. Generalnie chodzi o to, że jeśli będziemy mieli większy komfort pracy, to będziemy więcej kupować. Np. informacje o przyjęciu pakietu antykryzysowego chroniącego miejsca pracy mogą wpłynąć pozytywnie na konsumpcję. Reasumując, w gospodarce nie liczy się tylko wzrost pensji. To nie musi napędzać konsumpcji.
Tak czy inaczej nawet rozpędzona konsumpcja nie załata dziury budżetowej.
Oczywiście, że nie. Ostatnio rząd znalazł skuteczny sposób na zasypanie dziury budżetowej: wyciąganie dywidend z państwowych firm – tych większych, jak PKO BP czy KGHM, ale i mniejszych.
Jak targowisko w Broniszach. Sytuacja finansów publicznych musi być zła, skoro państwo sięga po kilka milionów złotych z targowiska.
Rząd stoi dziś przed bardzo poważnym dylematem: czy dać podwyżki lekarzom, nauczycielom i policjantom, czy wyciągnąć z państwowych spółek pieniądze. Filozofia rządzących jest taka: spółki jakoś sobie poradzą, a na podwyżki wynagrodzeń musimy mieć pieniądze.
Zgadza się Pan z taką filozofią?
Tak, gdy sytuacja finansów państwa jest stabilna. Wówczas, jeśli firma nie ma pieniędzy na inwestycje lub nie wie, co zrobić z zyskiem, pieniądze powinny trafić do akcjonariuszy, w tym Skarbu Państwa. Wyznaję taką teorię, że właściciele w okresie prosperity lepiej zagospodarują pieniądze spółki. Ale w czasie kryzysu powinna obowiązywać zupełnie inna filozofia.
Czyli niepobieranie dywidendy i zostawienie jej na czarną godzinę w spółkach?
Tak. Szczególnie dotyczy to banków, które udzielają kredytów. Ściągnięcie dywidendy z banku powoduje, że straci on część pieniędzy, którą powinien trzymać na wypadek, gdyby ludzie chcieli wyciągać pieniądze z lokat. To nie powinno się zdarzyć, ale bank musi się na taką ewentualność przygotować. Niestety rozumiem też państwo – musi się jakoś ratować i stąd ten pośpiech w pobieraniu dywidend.
Może niech rząd lepiej ratuje się przez prywatyzację.
Nie chcę być rzecznikiem rządu, ale rozumiem, że teraz, w kryzysie, ciężko jest uzyskać dobrą cenę za sprzedawaną spółkę. Poza tym proces prywatyzacji trwa przynajmniej pół roku – trzeba spółkę wytypować, sprawdzić dokumentację firmy i znaleźć kupca, co dziś jest bardzo trudne, gdy każdy liczy pieniądze. Trzeba było prywatyzować wcześniej, w czasie koniunktury.