Konieczność rozproszenia ryzyka podczas inwestycji w papiery dłużne firm wydaje się oczywista. Ale teoria nie nadąża za praktyką, bo niezależnie czy kupujemy obligacje na rynku pierwotnym, czy na wtórnym, to musimy liczyć się z całym szeregiem przeszkód do pokonania.
Idealnym rozwiązaniem podczas inwestowania na rynku papierów korporacyjnych byłoby takie zdywersyfikowanie portfela, które zapewni, że kłopoty jednego z emitentów nie doprowadzą całości kapitału do ruiny. Dobrym wzorem mogą okazać się więc fundusze obligacji firm, które ustalają nie tylko limity na konkretne serie, ale też na spółki, czy nawet na całe branże. Lecz przeniesienie tego modelu na portfel typowego inwestora indywidualnego może okazać się niemożliwe, głównie ze względu na nieporównywalnie mniejszą skalę działalności.
Podczas zakupu obligacji korporacyjnych na rynku pierwotnym jako takie rozproszenie ryzyka staje się możliwe dopiero w przypadku inwestorów posiadających sześciocyfrowe kwoty. W przypadku emisji prywatnych, przeznaczonych dla wąskiego grona odbiorców, minimalny zapis to minimum 20-30 tys. zł, a zwykle więcej (50-100 tys. PLN). W najlepszym przypadku uda się zbudować portfel z czterech, może pięciu serii obligacji różnych spółek.
W przypadku rynku pierwotnego rozwiązaniem problemu mogłyby okazać się emisje publiczne, gdzie minimalny próg wejścia wynosi zwykle 1 tys. zł. Ale tego typu oferty pojawiają się na rynku rzadko i bywają bardzo zróżnicowane pod względem jakości samych emitentów. Znajdziemy tu bowiem zarówno duże spółki o relatywnie niskim ryzyku (co oczywiście jest odzwierciedlone w oprocentowaniu), jak i niewielkie podmioty emitujące obligacje do 10 mln zł. W tym ostatnim przypadku mówimy jednak o wysokodochodowych papierach (obecnie 8-9,5 proc. rocznie), które ze względu na znacznie wyższe ryzyko nadają się co najwyżej jako dopełnienie inwestycyjnego portfela.
Znacznie łatwiej budowa portfolio obligacji firm powinna przebiegać na rynku wtórnym. Wprawdzie i tutaj zdarzają się wysokie progi wejścia (dla kilku serii 10 lub 100 tys. zł), ale zakup papierów w giełdowym obrocie wydaje się rozwiązaniem znacznie bardziej przystępnym, bo większość serii ma nominał na poziomie 0,1 lub 1 tys. zł. Odpada zatem problem wyczekiwania na koleje emisje. Zakupów można dokonywać na bieżąco, ale za cenę niższej rentowności, ponieważ solidne papiery zwykle wyceniane są z wysoką premią, tj. powyżej wartości nominalnej, co obniża rentowność inwestycji. W przypadku inwestorów, którzy nie chcą przepłacać, zakupy przypominają natomiast bardziej polowanie na okazje, co nierzadko wymaga sporej cierpliwości.
Niska płynność na Catalyst to niejedyna przeszkoda w budowie zdywersyfikowanego portfela obligacji firm. Choć w giełdowym obrocie można znaleźć zróżnicowanych emitentów, to na pewno da się zauważyć sporą nadreprezentację spółek z szeroko rozumianej branży finansowej (banki, windykatorzy, firmy pożyczkowe) oraz budowlanej. Tego typu dysproporcje występują także w przypadku samego oprocentowania. Mniej niż co piąta emisja znajdująca się w detalicznej części rynku Catalyst ma stałe odsetki (licząc po wartości emisji jest to tylko 3,5 proc.). Na domiar złego, często są to papiery o wyższym ryzyku.
Warto także pamiętać o tym, aby nie przesadzić w drugą stronę. Zbyt duża liczba pozycji w obligacyjnym portfelu może okazać się kłopotliwa ze względu na konieczność monitorowania sytuacji każdej ze spółek.
Michał Sadrak, Open Finance