Prawo i Sprawiedliwość jest przeciwne połączeniu obu banków i chce ją zablokować. Rządząca partia dała temu wyraz w Brukseli, sprzeciwiając się ułatwieniom w łączeniu banków. Komisja Nadzoru Bankowego połączeniem Pekao i Banku BPH zajmuje się od kilku miesięcy. I jak na razie nie widać końca tych prac.
Wręcz przeciwnie – wiele wskazuje na to, że zielone światło dla największej jak dotąd bankowej fuzji prędko się nie pojawi. Oba banki zdystansowałyby bowiem PKO BP, największą i zarazem nadal kontrolowaną przez państwo instytucję bankowa.
Pekao razem z Bankiem BPH kontrolowałyby ponad 20 proc. rynku, a PKO BP – dotychczasowy lider – musiałoby zadowolić się o kilka punktów procentowych mniejszym udziałem. A tego nie chciałoby PiS, zainteresowane w utrzymaniu kontroli w kluczowych branżach – wśród nich jest sektor bankowy.
Dziennik przypomina, że Polska, jak każdy kraj członkowski, może blokować negocjowaną przez pozostałych ministrów finansów UE dyrektywę. Żeby takie działanie było skuteczne konieczne jest znalezienie sojuszników. Na razie działamy prawdopodobnie sami.
Komisja Europejska chce ułatwić fuzje w sektorze finansowym, pomiędzy bankami, ale także w sektorze ubezpieczeniowym. Obecne przepisy unijne dają nadzorom bankowym każdego kraju możliwość sprzeciwu wobec fuzji, gdy nie ma pewności co do właściwego zarządzania bankiem przejmowanym. A to nie podoba się środowisku bankowemu, które już od dawna lobbuje za jego zmianą.
Dlatego obserwatorzy rynku obawiają się, że pod rządami minister Teresy Lubińskiej i Cezarego Mecha w resorcie finansów fuzja Pekao i Banku BPH będzie się przeciągać w nieskończoność albo zostanie zablokowana.
To spore wyzwania dla zarządów obydwu banków, ponieważ dopóki sytuacja się wyklaruje, muszą działać tak, jakby fuzji miało nie być.
Część obserwatorów rynku nie wierzy w zablokowanie połączenia Pekao i Banku BPH, ale mnożą się obawy o powtórkę scenariusza konfliktu Skarbu Państwa z Eureko.
Analitycy zastrzegają jednak, że ich zdaniem UniCredito na razie nie wejdzie w konflikt z polskim nadzorem, ponieważ nie chce zaogniać sytuacji – czytamy w „Gazecie Prawnej”.