W poniedziałek rynki finansowe w USA kolejny raz nie kierowały się danymi zawartymi w raportach makro. Sprzedaż domów na amerykańskim rynku wtórnym była w październiku wyższa od oczekiwanej. Wzrosła o 1,4 proc. – oczekiwano podobnego spadku. Gołym okiem widać, że gospodarka USA w czwartym kwartale ma się lepiej niż w trzecim.
Gracze przejęli się tym, że agencja ratingowa Moodys (kolejny raz) ostrzegła przed możliwym obniżeniem ratingu Francji. Rentowności obligacji Hiszpanii i Francji rosły do momentu zmasowanej interwencji ECB. Jak widać zmiana rządu w Hiszpanii nie pomogła. Faktem jest jednak, że Mariano Rajoya premier Hiszpanii in spe nie postarał się i niespecjalnie potrafił rynki uspokoić. Nie poprawił też nastrojów Jacek Rostowski, nasz minister finansów twierdząc (słusznie) w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, że pozostaje teraz wybór między interwencją EBC a katastrofą. Tak wyglądała sytuacja w Europie.
W Stanach czekano na ogłoszenie fiaska superkomitetu Kongresu, który przed 23.11 miał ogłosić, w jaki sposób będzie nastąpi redukcja deficytu USA (w ciągu 10 lat o 1,2 bln USD). Odpowiedni komunikat miał być opublikowany pod koniec dnia, co bardzo szkodziło rynkowi akcji. Nie ma nic gorszego dla rynku niż czekanie. Gdyby komunikat trafił na rynek podczas sesji to zgodnie z zasadą o kupowaniu pogłosek i sprzedawaniu faktów mógłby doprowadzić do odbicia. Nie chodzi zresztą o samo fiasko komitetu tylko o to, że agencje ratingowe mogą straszyć kolejnym obniżeniem ratingu USA.
Na amerykańskim rynku akcji gracze, wystraszenie ponad trzyprocentowymi spadkami europejskich indeksów oraz sytuacji zadłużenia krajów strefy euro i USA, od początku dnia sprzedawali. Indeksy zanurkowały o ponad dwa procent i rynek wszedł w marazm. Ostatnie dwie godziny były już „bycze”. Im bliżej było do końca sesji tym szybciej indeksy redukowały straty. Wydawało się, że chęć zagrania pod „Czarny Piątek” (25.11) jest większa niż strach przed przecież już zdyskontowanym fiaskiem superkomitetu. Sama końcówka znowu jednak pogorszyła sytuację. Najgorsze (dla byków) jest to, że anulowany został sygnał kupna (wybicie z konsolidacji).
GPW rozpoczęła poniedziałkową sesję od spadku indeksów. Było to znowu dokładne powielenie tego, co widzieliśmy na innych giełdach europejskich. Nadal około pięćdziesięciu procent spadku WIG20 zawdzięczał zniżce akcji KGHM. Po spadku rynek wszedł w fazę marazmu. Dopiero po rozpoczęciu sesji w USA indeksy ruszyły dalej na południe. Zdecydowanie szkodziło rynkowi to, że ministerstwo finansów planuje także opodatkowanie wydobycia (w późniejszym terminie) gazu ziemnego, łupkowego i ropy.
Po rozpoczęciu sesji w Stanach, kiedy indeksy w Europie traciły już ponad trzy procent również u nas sytuacja się pogorszyła. WIG20 stracił 2,58 proc., ale 47 procent tej straty znowu zawdzięczał KGHM. Spółce tej szkodził już nie tylko zapowiadany podatek, ale i spadki cen miedzi. W ciągu dwóch sesji WIG20 stracił 4,8 procent, z czego 2,8 punktu procentowego zawdzięczał KGHM. Można więc powiedzieć, że szeroki rynek trzyma się całkiem dobrze. Przydałoby się tylko, żeby ministerstwo finansów dokładnie sprecyzowało ile straci KGHM na podatku od kopalin. Oczywiście na chwile obecną. Nie ma nic gorszego niż niepewność.
Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi