Przypomnę tylko, że oczekiwania pomysłodawców były duże. Zgodnie z nimi Polacy mieli masowo wpłacać pieniądze na IKE. Początkowo zakładano, że rachunki IKE otworzy nawet 7 mln osób, czyli 25% dorosłych obywateli. W kilka lat po ich wprowadzeniu, nie dość, że rachunków było niewiele ponad 1 mln, to ostatnio zaczęło ich wręcz ubywać (dane: Gazeta Wyborcza). Od czasu powstania IKE w 2004 roku coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy.
Warto zastanowić się przez chwilę nad powodami zaistniałej sytuacji.
Czy Polacy boją się, że IKE podzielą los OFE, które w ostatnim roku zamiast zysków przyniosły straty? (średnio OFE straciły po 13,9%, według wyliczeń Rzeczpospolitej). Niewykluczone, zwłaszcza, że wyniki części IKE (tych powiązanych z funduszami inwestycyjnymi), podobnie jak OFE, zależą w dużym stopniu od koniunktury na Giełdzie Papierów Wartościowych, a ta jest od ponad roku fatalna. I trudno spodziewać się rychłej poprawy. Inną przyczyną, której nie można wykluczyć, jest pogarszająca się sytuacja finansowa części posiadaczy kont IKE. Środki wpłacone w ostatnich latach mogą być dla nich sposobem na podratowanie domowego budżetu. Rosnące koszty życia i inflacja dały się we znaki wielu osobom. Jak wiadomo podwyżki płac nie objęły wszystkich. Chęć do oszczędzania na przyszłość przegrywa czasem z potrzebami dnia codziennego.
O tym, że IKE nie zdobyły uznania Polaków, świadczą liczby. Wartość aktywów IKE na koniec listopada 2008 r. sięgnęła ok. 1,8 mld zł. Zaledwie 1,8 mld zł, gdyż dla porównania wartość depozytów gospodarstw domowych sięgnęła na koniec listopada ub.r. aż 315 mld zł (dane: NBP), czyli 170 razy więcej. Jeszcze bardziej dobitnie o porażce IKE świadczyć może fakt, iż przez kilka lat ich funkcjonowania, Polacy wpłacili na nie mniej niż wynosi średnio, miesięczny wzrost wartości depozytów bankowych. W rekordowych miesiącach do banków wpływa ponad 10 mld zł. Tymczasem lokaty bankowe objęte są podatkiem od zysków kapitałowych bez żadnych ustępstw.
Zbyt dużo ograniczeń w zamian za przyszłe profity – oto prawdziwy obraz IKE.
Główną ideą powstania Indywidualnych Kont Emerytalnych miało być zachęcenie Polaków do oszczędzania na przyszłą emeryturę. W zamian za samodzielne odkładanie na swoją przyszłość posiadacze IKE mogli liczyć na zwolnienie z podatku „Belki”.
W praktyce obietnica nieobejmowania środków zgromadzonych w IKE podatkiem od zysków kapitałowych okazała się za słaba wobec licznych ograniczeń, jakie owe konta posiadają.
Największe z nich to limit wpłat na IKE, który do niedawna wynosił maksymalnie ok. 4,5 tys. zł. Po nowelizacji ustawy o IKE w listopadzie 2008 roku, limit ten ma wynosić dwa razy więcej. Ostateczna kwota będzie trzykrotnością średniej płacy miesięcznej w gospodarce narodowej. Drugim poważnym ograniczeniem Indywidualnych Kont Emerytalnych był brak możliwości wycofania części zgromadzonych środków przed osiągnięciem wieku uprawniającego do przejścia na emeryturę. Wypłata części pieniędzy oznaczała do niedawna konieczność zamknięcia rachunku i wiązała się z zapłaceniem podatku „Belki”. Po nowelizacji będzie możliwość częściowych wypłat, pomniejszonych o podatek. Pytanie, czy nie jest za późno na takie zmiany?
Zbliżające się dużymi krokami spowolnienie gospodarcze w Polsce z pewnością nie zachęca do oszczędzania.
Bolesna prawda jest taka, że w Polsce niewiele osób może sobie pozwolić na stałe oszczędzanie. Dowodzą tego liczne badania na temat posiadanych oszczędności. Ci, którzy mają pieniądze, wybierają atrakcyjniejsze i elastyczniejsze formy oszczędzania niż IKE. Najważniejsze dla nich są przede wszystkim: brak limitów kwotowych oraz płynność, jaką dają np. inwestycje w lokaty bankowe, konta oszczędnościowe. Przyszłość IKE wydaje się zatem nieciekawa. Szkoda tylko, że projekt o tak ambitnych planach i szczytnych celach przegrywa z realiami i możliwościami. Do oszczędzania na emeryturę nie da się nikogo zmusić. Najpierw trzeba stworzyć społeczeństwu warunki, aby miało z czego oszczędzać. To już jednak osobny temat i pole do przemyśleń dla rządu.
Tomasz Bar