W ciągu dnia z całej zwyżki niewiele zostało, ale mimo to indeks utrzymał się powyżej 2450 pkt., czyli przed ostatnią zaporą chroniącą inwestorów przed konicznością testu lipcowego dna. Koniec sesji wypadł w dość niefortunnym momencie kiedy na dziennych minimach przebywały wszystkie europejskie i amerykańskie indeksy.
W piątek gorzej niż cały rynek wypadł sektor mniejszych spółek, ale z drugiej strony nie warto spadku o 0,5 proc. w ogóle brać pod uwagę przy obrocie rzędu 36 milionów złotych. Ten segment rynku rósł i przełamywał linię rocznego trendu spadkowego przy obrocie większym niż 100 milionów. Obecne spadki na razie każą traktować sytuację jako budowanie bazy pod przyszłe wybicie, choć jeżeli do końca tygodnia byki nie wypracują większych zwyżek sytuacja znacznie się zmieni.
W piątek nie brakowało też danych marko, które jednak nie zmieniły obrazu sytuacji. Mimo, że amerykańska sprzedaż detaliczna w sierpniu spadła to ten odczyt został całkowicie zlekceważony. Co prawda informacja o inflacji w cenach producentów w Stanach była zgodne z prognozami, ale wciąż wartość 9,6 proc. rok do roku trudno uznać za dobry prognostyk dla kolejnych miesięcy i równie dobrych szacunków PKB w Stanach jak ostatnio optymistyczne wyliczone 3,3 proc. za drugi kwartał. Termin rewizji tego wyniku już za dwa tygodnie i lepiej żeby nie sprawdziły się oczekiwana giełdowych pesymistów wieszczących zejście do niecałych 2 procent.
Rozpoczynający się dziś tydzień jest zapełniony informacjami z Polski, Europy i świata. W normalnych warunkach należałoby oczekiwać, że inflacja powinna mieć największe znaczenie dla rynków. Ostatnie dni i tygodnie pokazują jednak, że zamiast twardych danych gracze lubią nagłe zwroty akcji i potrafią przechodzić ze skrajności w skrajność pod byle pretekstem. Ten tydzień i wygasająca seria kontraktów terminowych wręcz idealnie wpasują się w taki schemat.
Krzysztof Barembruch
A-Z Finanse