Od kilku miesięcy należę do niepoprawnej mniejszości i upieram się, że pogłoski o „śmierci” kryzysu są zdecydowane przedwczesne. Zbyt dużo cytowanych wcześniej twardych faktów przeczy żywotnym nadziejom na łatwe i stabilne ożywienie z walnie eksponowaną koncepcją recesji typu V. Bazując na tym mirażu, na przestrzeni ostatniego półrocza zignorowano piętrzące się chroniczne gospodarcze problemy.
Wybrano gonitwę za ryzykownymi aktywami, tworząc zalążki trzeciej w ciągu zaledwie jednej dekady bańki spekulacyjnej. Jako złowrogi katalizator powrotu wycen akcji i surowców do znacznie niżej położonej normalności mogą posłużyć kłopoty z wypłacalnością wielkiego konglomeratu w Dubaju.
Konglomerat Dubai World de facto zamroził regulację spłaty 60 mld dolarów długu aż do końca maja 2010. Ognisko problemów tkwi w jego nieruchomościowym ramieniu Nakheel (buduje m. in. kilometrowy drapacz chmur). Analitycy Credit Suisse oszacowują zaangażowanie banków europejskich na 40 mld dol., przy czym lwia część przypada na podmioty brytyjskie.
Dubaj na początku lat 90. był nie absorbującym uwagi niewielkim skupiskiem budynków sennie przykurzonych pustynnymi piaskami. Od blisko 20 lat strzelisty rozwój całej infrastruktury rodem z innej bajki umożliwiało z początku ropne eldorado, a następnie potężne kredyty. W ciągu tego okresu, upływającego pod znakiem zalewu kapitału inwestycyjnego i od kilku lat spekulacyjnego (nieruchomości) z kalkulacji wyrugowano scenariusz nieuchronnego przegrzania koniunktury. Wyceny masowo budowanych tam apartamentów i hoteli stały się finezyjne, jednak od niedawna ta cudowna fabryka raju zaczyna szwankować.
Wskutek nadpodaży lokali mieszkalnych w skali ostatniego roku doszło do przecen nawet o połowę. Koniec boomu wymusza zastopowanie wielu nowych projektów i ogólnie zawieszenie niektórych przedsięwzięć publicznych. Według raportu firmy Proleads łączna wartość projektów aktywnych sięga 657 mld dolarów (z podziałem na budownictwo komercyjne i mieszkaniowe, rozrywkę, edukację i służbę zdrowia), co stanowi 69 proc. wszystkich projektów. Około dwie trzecie tej kwoty przypada na sektor mieszkaniowy i komercyjny.
Nie ma się co łudzić: przypadek Dubai World nie jest odosobniony i raczej stanowi pierwszą acz wybitnie czarną jaskółkę tego co czeka arabskie emiraty w niedalekiej przyszłości. Emirackie imperium spoczywa na beczce prochu pod postacią gargantuicznego długu. Należy ciągle pamiętać, że gospodarczych punktów zapalnych na świecie jest wciąż co najmniej tyle samo, co u progu trwającego od 2 lat załamania. Nad krajami bałtyckimi, Ukrainą czy Irlandią dalej wisi widmo bankructwa, niewiele lepiej dzieje się w Wielkiej Brytanii pomimo nadal szerokiego strumienia premii kasowanych przez londyńską finansjerę.
W obliczu tak poważnej sytuacji posileni indykami amerykańscy gracze po weekendzie rozpoczynają nowy tydzień. Co do startu sezonu świątecznych promocji, w supermarketach pojawiło się więcej klientów, lecz średnio wydali mniej niż przed rokiem. Dziś na całego powracają do gry czołowi decydenci czyli największe instytucje finansowe. Piątkowy „wzrost na spadku” mógł być tylko łatwym podciągnięciem indeksów na śladowej płynności, jednak dziś rano go podchwycono (po silnym odreagowaniu w Azji). Kontrakty futures wskazują na otwarcie indeksu S&P500 blisko 1100 pkt, eurodolar ponownie mocno naruszył pułap 1,5, a ceny surowców przemysłowych znów przybliżają się do tegorocznych szczytów. Tylko na giełdzie londyńskiej widać dużą powściągliwość.
Czym tłumaczyć usilne niedopuszczanie do zasłużonej głębszej korekty całej 9-miesięcznej fali wzrostowej? Swoją rolę odgrywa zapewne podświadomość zdominowana przez historycznie pomyślny efekt końca roku. No ale co dalej? Czy zadano sobie pytanie, co będzie jeśli kilku grubych inwestorów jednak postanowi uprzedzić sforę i zacznie zapobiegawczo kasować pokaźne zyski nieco wcześniej? Trzy kwartały miesięcy wzrostów bez korekty wytworzyło potężny nawis podaży akcji od chętnych do zaksięgowania zarobku w chwili gdy sentyment osłabnie na dobre. Tyle że wtedy to już będzie tętent tratującego się stada, a pośród masowej wyprzedaży papierowe zyski zaczną topnieć niczym kostka lodu w ręce. Obecna, wzmożona aktywność łapaczy dołków po niewielkiej skądinąd przecenie utwierdza mnie w przekonaniu, że przysłowiowy spadający nóż cen mocno pokaleczy palce niejednemu graczowi z tej grupy.
W bieżącym tygodniu na froncie makroekonomicznym dzieje się wiele. Dziś przed naszym zamknięciem z USA napłynie listopadowy odczyt regionalnego indeksu aktywności Chicago PMI (typuje się jego lekki spadek do 53,2 pkt). Grudzień powitany zostanie odczytem wskaźnika PMI dla przemysłu w strefie euro oraz Wielkiej Brytanii, a także bliźniaczym ISM w USA. Również jutro napłynie m. in. stopa bezrobocia w krajach Wspólnoty, później zaś dynamika wydatków budowlanych w USA. Następny dzień to publikacja comiesięcznej Beżowej Księgi FED, w czwartek zaś odczyty PMI/ISM dla usług.
Przemożny ciężar gatunkowy będą mieć jednak piątkowe dane z amerykańskiego rynku pracy za listopad. Prognozuje się utrzymanie stopy bezrobocia na poziomie 10,2 proc. (gdyby to liczyć europejskimi standardami byłoby z 13-15 proc.) oraz zmianę liczby miejsc w sektorze pozarolniczym. Typowany jest ubytek kolejnych 110 tys. posad, choć naturalny jest fakt przybliżania się tego odczytu w kierunku zera w rytm słabnącej dynamiki wzrostu bezrobocia.
Kilkumiesięczny lekko wzrostowy kanał na indeksie WIG20 udało się w piątek utrzymać. Silne odbicie od dolnego ograniczenia na 2250 pkt wygenerowało jak dotąd (poniedziałkowy poranek) ruch w górę o 120 pkt, czyli z grubsza o połowę rozpiętości tego kanału. Czy starczy kapitałów na ponowne podejście do górnego brzegu biegnącego blisko 2500 pkt? Osobiście wątpię. Ewentualne wybicie dołem z owego pasma w pewnej chwili w przyszłości pociągnie za sobą dłuższe, bolesne reperkusje dla posiadaczy akcji.
Bartosz Stawiarski, Wealth Solutions
Źródło: Wealth Solutions