Ekonomiści oraz praktycy zarządzający aktywami od wielu lat spodziewali się przede wszystkim niewielkich wzrostów na giełdzie, kontynuacji hossy surowcowej (furorę medialną zrobiła prognoza 200 USD za baryłkę ropy) czy przyspieszającej inflacji. Tymczasem dzisiaj zgodnie twierdzą, że tak zimnego prysznica jak w ciągu minionych 12 miesięcy nie doświadczyli w całej karierze. Błędne decyzje są częścią każdego procesu inwestycyjnego, lecz sztuka, którą opanowali tylko nieliczni, polega na wyciąganiu wniosków na przyszłość z porażek własnych, a jeszcze lepiej – cudzych.
Najlepiej byłoby oczywiście, gdyby w parze z solidnym zastrzykiem wiedzy o rynkach finansowych szły doskonałe wyniki, ale warunki w jakich wkraczamy w 2009 r. każą przytemperować nieco apetyt na zyski. Wyceny akcji są w większości bardzo okazyjne, ale negatywne wiadomości napływają ze świata w takim natężeniu, że można by przypuszczać, że w kilkudziesięcioprocentowej przecenie rynek uwzględnił już nawet Armagedon… Ale czy to oznacza, że będzie już tylko lepiej? Nie starajmy się więc gonić za rynkiem, podejmować desperackich decyzji w stylu va banque i łapania dołków, bo zanim powróci hossa, upłynie najpewniej kilkanaście miesięcy, a w tym czasie krótkoterminowy trend będzie zmieniać się na tyle często, aby kompletnie zszargać nerwy.
Łukasz Wróbel, analityk Open Finance
STOPY PROCENTOWE
Alfred Adamiec, główny ekonomista Noble Banku
Wydarzenia na rynkach finansowych oraz powiązane z nimi gwałtowne zmiany tempa rozwoju gospodarki światowej wymusiły szybkie zmiany w polityce pieniężnej wielu krajów. W obawie przed nadchodzącą recesją banki centralne bardzo mocno cięły stopy procentowe. Obniżki nie były zresztą epizodyczne, stanowiły element całego ciągu decyzji o poluzowaniu polityki monetarnej. W efekcie tych działań stopy procentowe w kluczowych światowych gospodarkach już obecnie znajdują się na historycznie najniższych poziomach albo w pobliżu ich wartości. W 2009 r. zapowiada się kontynuacja tej tendencji. Spektakularny wyjątek od reguły stanowiła decyzja rosyjskiego banku centralnego o podniesieniu stopy procentowej w celu ochrony wartości rubla.
Polska Rada Polityki Pieniężnej (RPP) wprawdzie nie podąża pod prąd światowych tendencji, tak jak Rosjanie, ale pozostaje daleko w tyle za światem w luzowaniu polityki pieniężnej. Cięcie stóp o 25 punktów bazowych w listopadzie wygląda bardzo blado przy analogicznych ruchach w większości krajów. Ponieważ Polska również doświadcza spowolnienia gospodarczego i zapewne ten proces nasili się w 2009 r., to prawdopodobnie dzisiejsza powściągliwość w cięciu stóp przez RPP zaowocuje mocnymi obniżkami w bliskiej przyszłości. Szacunki wielkości poziomu podstawowej stopy procentowej na koniec 2009 r. oscylują wokół poziomu 4 proc.. Optymiści, prognozujący wzrost gospodarczy na ponad 3 proc., skłaniają się raczej do wysokości stopy procentowej ponad 4 proc., nawet 4,5 proc. Natomiast scenariusze pesymistyczne wskazują na konieczność znacznie większych redukcji stóp procentowych w celu pobudzenia gospodarki.
Bardziej realny wydaje się wariant ze stopą referencyjną ustawioną na 4 proc. lub niżej, a to ze względu na otoczenie zewnętrzne. Zbyt wysokie stopy, zwłaszcza w porównaniu do strefy euro, nie tylko mogą utrudnić eksport poprzez wpływ na umocnienie złotego, ale również wydłużyć naszą drogę do tej strefy. Jeśli rząd nadal będzie mocno zdeterminowany do realizowania scenariusza przystąpienia do strefy wspólnej europejskiej waluty w 2012 lub 2013 r. i uzyska poparcie ze strony Narodowego Banku Polskiego, to decyzje o zmianach stóp procentowych w Polsce będą nie tylko determinowane utrzymaniem inflacji w średnim terminie w ramach celu inflacyjnego (2,5 proc. plus/minus 1 punkt procentowy), ale również długoterminową harmonizacją polityki pieniężnej ze strefą euro. W samej strefie euro prawdopodobnie stopy procentowe spadną wkrótce do 2 proc., a być może jeszcze niżej. Jeśli więc polskie obniżki stóp procentowych w 2009 r. zatrzymałyby się na poziomie 4,5 proc., to dysparytet stóp między Polską, a strefą euro byłby znaczny. Przekładałoby się to na różnice w zyskach z krótkoterminowych papierów skarbowych. Polskie bony skarbowe przynosiłyby wówczas zyski o ponad 100 proc. wyższe niż zachodnioeuropejskie. Jeszcze ciekawiej sytuacja wyglądałaby na rynku długoterminowych papierów skarbowych – obligacji.
OBLIGACJE
Alfred Adamiec, Noble Bank
Obligacje uznawane są (błędnie) za substytut lokaty bankowej. Ceny obligacji na rynku wtórnym zmieniają się w kierunku przeciwnym do ich rentowności. Rentowność z kolei zmienia się na ogół w kierunku zgodnym ze zmianami poziomu oprocentowania lokat bankowych. Obecna sytuacja w Polsce jest jedynie wyjątkiem potwierdzającym tę regułę. Jeśli więc w przypadku stóp procentowych rozpoczęto już cykl obniżek, a w przypadku lokat bankowych zapewne w przyszłym roku będzie podobnie, to spadnie również rentowność obligacji. Będzie to oznaczać wzrost cen obligacji wcześniej wyemitowanych. Generalnie, w takiej sytuacji bardziej rosną ceny obligacji od dłuższym terminie wykupu i te, które mają oprocentowanie stałe. Wszystko wskazuje na to, że rok 2009 będzie czasem znaczących zysków na obligacjach. Może to okazać się ewenementem na światowym rynku, ponieważ hossa na rynkach obligacji w wielu krajach już się kończy – ze względu na już wcześniej dokonane drastyczne obniżki stóp procentowych. To może przyciągnąć kapitał portfelowy do Polski, a w efekcie umocnić naszą walutę.
BUDŻET PAŃSTWA
Alfred Adamiec, Noble Bank
Budżet państwa na 2009 r. nie był tworzony w warunkach zapowiadających dramatyczne spowolnienie gospodarcze. Grudniowe poprawki mimo wszystko nie zmieniły charakteru tego budżetu. Pozostaje on nadal raczej planem wydatków i kosztów na okres cechujący się w miarę normalnymi warunkami gospodarczymi (wprawdzie słabszym wzrostem, ale dość zrównoważonym). Tymczasem w wielu krajach świata rządy przestawiają się na działanie w ramach planów analogicznych do planów gospodarki wojennej. Sytuacja jest nietypowa i dla rozwiązania problemów konieczne będzie zastosowanie niestandardowych środków. Nadal największy wkład w tworzenie PKB w naszym kraju będzie miała konsumpcja. W Polsce mało elastyczny rynek pracy chroni pracowników przed wstrząsami w postaci nagłych zwolnień z pracy – wspomaga więc konsumpcję gospodarstw domowych. Ale w 2009 r. odbije się to dosyć wyraźnie na rentowności firm. A za tym pójdzie obniżenie (w stosunku do prognoz) wpływów podatkowych CIT. Poza tym, mimo małej elastyczności rynku pracy, dojdzie do wzrostu bezrobocia. A to spowoduje słabsze wpływy podatkowe z podatku PIT, jak również wzrost wydatków o charakterze socjalnym. Dużą szansą dla wzrostu gospodarczego są inwestycje – głównie te finansowane przez budżet państwa przy udziale funduszy europejskich. Intensyfikacja programów inwestycyjnych prowadzonych przez rząd i samorządy terytorialne mogłaby doprowadzić do zminimalizowania negatywnych skutków osłabienia tempa wzrostu eksportu czy spadku inwestycji podmiotów komercyjnych. Deficyt budżetowy nawet o skali 25-30 mld PLN, który wydaje się dziś najbardziej realny (w porównaniu z zaplanowanymi 18 mld PLN), nie doprowadziłby do zachwiania stabilności finansów publicznych, ani nie przekreślił naszej drogi do strefy euro. Jednak najważniejszą kwestią pozostaje cel zwiększenia deficytu. Jeśli będą to wydatki inwestycyjne wspierające rozwój w następnych latach, to nie ma powodów do niepokoju. Jeśli natomiast będzie prowadził do zwiększenia wydatków sektora budżetowego i na osłony socjalne, to takie działanie przyniesie wyższą inflację w warunkach słabego tempa wzrostu PKB. Problem polega na tym, że nawet racjonalne wspieranie inwestycji może trafić na mur niekompetencji w administracji rządowej i samorządowej. Bardzo słaba realizacja projektów inwestycyjnych w 2008 r. stanowi poważne ostrzeżenie, że nawet najlepsze programy stymulacyjne nie pomogą gospodarce przy słabości organizacyjnej i kadrowej komórek administracji odpowiedzialnych za wdrażanie inwestycji.
Alfred Adamiec, Noble Bank
Lokaty bankowe przynoszą obecnie bardzo wysokie zyski z powodu bezprecedensowego załamania się płynności obrotu na rynku pożyczek międzybankowych. Banki będą potrzebować kapitału do działalności kredytowej również w 2009 r. Jednak nieuchronne odblokowanie rynku pożyczek międzybankowych (trudno niestety oszacować kiedy to się stanie) będzie oznaczało powrót stawek depozytów w pobliże oficjalnej stopy referencyjnej. Wszystko wskazuje, że ta stopa w przyszłym roku będzie malała. W takich warunkach można z dużym prawdopodobieństwem zakładać znaczny spadek oprocentowanie lokat bankowych. Nie można jednak całkowicie wykluczyć, że ten proces będzie miał miejsce dopiero w 2010 r. Ale to byłoby niemal równoznaczne z dramatycznym (znacznie gorszym od dzisiaj oczekiwanego) stanem niektórych rynków, np. akcji i nieruchomości.
FUNDUSZE INWESTYCYJNE
Bernard Waszczyk, analityk Open Finance
Generalnie fundusze inwestycyjne w przyszłym roku nie będą mieć wiele do powiedzenia, a jedyna niemrawo rysującą się na horyzoncie szansa na wygranie rywalizacji z depozytami może trafić się funduszom obligacji. Spowolnienie gospodarcze, wypełzające właśnie z gęstwiny przeróżnych wskaźników i danych, w połączeniu z coraz niższą inflacją, może popchnąć Radę Polityki Pieniężnej do obniżania stóp procentowych. Ekonomiści mówią nawet o obniżkach rzędu 1-1,5 punktu procentowego w przyszłym roku. Doprowadziłoby to niechybnie do spadku rentowności obligacji, a to z kolei przełożyłoby się na wzrost cen papierów wyemitowanych wcześniej, na czym skorzystałyby fundusze obligacji.
Istnieje niestety ryzyko, które może zmniejszyć szansę na realizację tak pozytywnego dla funduszy obligacji scenariusza, a jest nim potencjalna i zarazem całkiem realna możliwość nowelizacji ustawy budżetowej w trakcie roku 2009. Konieczność zwiększenia deficytu budżetowego (jeśli wpływy z podatków okażą się niższe od zakładanych) i zwiększonej podaży obligacji, może mieć negatywny wpływ na ich ceny.
Teoretycznie, w przyszłym roku na giełdzie może dojść do gwałtownego odreagowania spadków z ostatniego roku. Szansa na to jest jednak niewielka. Dlatego w fundusze lokujące część bądź większość aktywów w akcjach, należy inwestować rozważnie i niespiesznie. Zbyt wiele niewiadomych odnośnie faktycznego stanu gospodarki powoduje, że w przyszłym roku równie dobrze może dojść do dalszych spadków, jak i do odbicia, albo zwyczajnie – nic znaczącego się nie wydarzy. Jedyne co można w obecnej sytuacji poradzić osobom nielękającym się podwyższonego ryzyka, to powolne, stopniowe i rozłożone na przynajmniej sześć miesięcy akumulowanie funduszy z udziałem akcji lub korzystanie z funduszy stosujących strategie timingowe. W przeciwnym wypadku tego ryzyka lepiej unikać.
WALUTY
Alfred Adamiec, Noble Bank
O ile nie nastąpi pogłębienie kryzysu na rynku finansowym, a w gospodarce USA i strefie euro zapanuje tylko recesja, a nie wielki kryzys, to nastąpi odwrót od dolara do wyżej oprocentowanych walut. Takimi walutami będą w pierwszej kolejności waluty krajów z grupy emerging markets (rynki rozwijające się). Jednak do przepływu kapitałów z aktywów dolarowych do instrumentów denominowanych w walutach rynków wschodzących niezbędne będzie zmniejszenie się awersji do ryzyka. Także waluty niektórych krajów rozwiniętych mają podstawy do umocnienia w stosunku do amerykańskiego dolara. Wiele wskazuje na to, że kurs dolara osiągnął w okolicach 1,25 USD za 1 EUR swoje długoterminowe maksima w stosunku do euro. Maksima, które będzie bardzo trudno przebić w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. Na korzyść euro będą działać wyższe stopy procentowe (w strefie euro minimum szacuje się na poziomie 1,5-2 proc.) w stosunku do stóp w USA (szacuje się minimum w pobliżu 0 proc.). Można więc w 2008 r. oczekiwać umocnienia się euro do dolara. Jednak to umocnienie raczej nie powinno przekroczyć 10 proc., czyli poziomu około 1,40 USD za 1 EUR. Być może już w 2009 r. gospodarka amerykańska będzie wymagała walki z inflacją i wyraźnej podwyżki stóp procentowych. Prawdopodobnie USA znacznie szybciej wejdzie w fazę wzrostu niż strefa euro. Można więc spodziewać się, że trend umacniania się euro do dolara będzie ograniczony i może zostać zakończony już pod koniec 2009 r.
RYNEK AKCJI
Mariusz Błachut, Paweł Homiński – doradcy inwestycyjni Noble Funds TFI SA
Prognozowanie sytuacji na rynkach kapitałowych w najbliższych miesiącach obciążone jest bardzo wysokim ryzykiem błędu. Rok 2009 będzie upływał pod znakiem recesji w państwach rozwiniętych oraz poważnego spowolnienia wzrostu w krajach rozwijających się. Słaba kondycja gospodarki światowej nie musi jednak oznaczać automatycznie kontynuacji spadków na rynkach akcji. Polska giełda znajduje się pod presją już od półtora roku i zdążyła wycenić dużą część z nadchodzącego spowolnienia gospodarczego. Obecnie kluczowe pytania brzmią: jak głębokie będzie osłabienie aktywności gospodarki światowej i jak dużo czasu zajmie powrót do wzrostu? Naszym zdaniem rynek wycenił już recesję na skalę tej z lat 2001-2003, natomiast na pewno nie jest gotowy na ogólnoświatową recesję o największej skali w powojennej historii. Z drugiej strony w przypadku wystąpienia pozytywnych efektów programów ratunkowych realizowanych przez rządy i banki centralne, druga połowa przyszłego roku może już przynieść wzrosty na fali oczekiwań poprawy stanu gospodarki w 2010. Wszystkie wcześniejsze wzrosty powinny być jednak traktowane jako ruchy korekcyjne.
Aktualnie brak jest jakichkolwiek oznak poprawy otoczenia makroekonomicznego. Rynek nieruchomości w USA, od którego rozpoczęły się obecne problemy, charakteryzuje się narastającą presją podażową – coraz większa grupa właścicieli domów nie jest w stanie terminowo obsługiwać kredytów hipotecznych. Banki zmuszone są przejmować nieruchomości i wystawiać je na sprzedaż dokładając się do „nawisu podażowego”. Dopóki nie zatrzyma się spadek cen domów, nie dojdzie do znaczącej poprawy w sektorze finansowym, który będzie zmuszony do kontynuacji tworzenia rezerw na utratę wartości zabezpieczeń. Prognozy mówią o zatrzymaniu się spadku cen dopiero w okresie na przełomie 2009 i 2010.
Największe obawy i uwagę inwestorów będzie przyciągać słabnący rynek pracy w USA. W 2008 r. ubyło prawie dwa miliony miejsc pracy. Negatywne tendencje z tego rynku będą mieć przełożenie na słaby już rynek nieruchomości i odłożą w czasie stabilizację cen. Z powodu równoczesnej przeceny na rynku nieruchomości i rynku akcji, w mijającym roku drastycznie spadł majątek amerykańskich gospodarstw domowych – wpłynie to negatywnie na wydatki konsumpcyjne i rok 2009 będzie pierwszym od kilkunastu lat okresem ich spadku.
Największa niepewność co do rozwoju sytuacji dotyczy procesów pieniężnych. Z jednej strony spadające ceny surowców i delewarowanie systemu bankowego wywołuje rosnące obawy o wpadnięcie świata w pułapkę deflacyjną, z jaką mieliśmy do czynienia kilkanaście lat temu w Japonii. Adwersarze takiego podejścia wskazują jednak na rosnące ryzyko wybuchu inflacji z powodu rosnącej bazy monetarnej na skutek „pompowania” płynności w rynek przez Fed. W ostatnich tygodniach rynek zaczął dyskontować scenariusz deflacyjny sprowadzając rentowność amerykańskich obligacji skarbowych do rekordowo niskich poziomów. Naszym zdaniem pierwsza połowa roku przyniesie rosnące obawy o wystąpienie deflacji i dopiero pod koniec roku – w przypadku zakończenia się procesu delewarowania systemu finansowego na świecie – wzrosną zagrożenia inflacyjne. Wydaje się zatem, że początek roku powinien przynieść kontynuację hossy na rynkach obligacji – w szczególności w gospodarkach emerging markets, gdzie procesy dezinflacyjne, obserwowane już w strefie euro i w USA, docierają z opóźnieniem. Zagrożenie wzrostem presji inflacyjnej może się pojawić dopiero, gdy gospodarka światowa zacznie odbijać się od dna.
Po fatalnym dla polskiego rynku akcji roku 2008 spodziewamy się, że kolejne 12 miesięcy będzie znacząco lepsze, choć równie trudne. Można oczekiwać znaczącej zmienności kursów akcji – co najmniej trzech ruchów cen o zakresie 25-30 proc., tworzących coś w rodzaju trendu bocznego z odchyleniem w dół. Takie warunki rynkowe będą sprzyjać agresywnemu, timingowemu stylowi inwestowania. Inwestorzy preferujący takie strategie powinni osiągnąć wyniki lepsze od głównych indeksów giełdowych.
Uważamy, że wysuwane przez niektórych specjalistów tezy o rychłym (bądź już mającym miejsce) kształtowaniu dołka wyznaczającego koniec bessy, są nieco przedwczesne. Fakt, iż osiągamy już przeciętny historyczny zasięg i czas trwania rynku niedźwiedzia moim zdaniem nie jest żadnym argumentem, gdyż nie mamy wcale pewności, że każdy rynek niedźwiedzia ma taki sam charakter. Również odwoływanie się do zjawiska wyprzedzania zjawisk gospodarczych przez ceny akcji nie daje nam prawa do orzekania o nadchodzącym końcu trendu spadkowego. Owszem, rynek będzie dyskontować następne ożywienie koniunktury, ale chyba jeszcze nie w sytuacji, gdy spowolnienie gospodarcze dopiero się zaczyna, a wiele przedsiębiorstw i osób prywatnych jeszcze tego w ogóle nie zauważyło. Trzecim argumentem wysuwanym przez byki jest atrakcyjna wycena polskich spółek. Można zgodzić się z tezą mówiącą, że akcje są tańsze niż były średnio w przeszłości, jednak nigdy nie jest tak, że taniej już być nie może. Przypominamy, że na dnie poprzedniej bessy można było znaleźć spółki warte mniej, niż zgromadzona przez nie gotówka.
Sądzimy, że jeszcze przynajmniej w pierwszej połowie roku rynek będzie pod wpływem negatywnych informacji płynących zarówno ze sfery makroekonomicznej (coraz niższe prognozy wzrostu PKB), jak i poszczególnych spółek. Obawiamy się, że jeśli aktualna niechęć (lub niemożność) podtrzymywania akcji kredytowej przez banki utrzyma się, to problemy z prowadzeniem normalnej działalności gospodarczej mogą mieć nie tylko firmy deweloperskie, ale również spółki z innych branż. Sektor bankowy tymczasem jest tym, który z opóźnieniem dostrzega bodźce płynące ze sfery realnej – w 2009 r. przełoży się to na konieczność tworzenia znacznych rezerw na niespłacane kredyty zaciągane w latach ubiegłych. W tej sytuacji kredytodawcy z dużą podejrzliwością spoglądać będą na chętnych na nowe pożyczki. Przypuszczamy jednak, że rozpoczęta właśnie stymulacja pieniężna doprowadzi do poprawy sytuacji i można liczyć na to, że w trakcie przyszłego roku – chociaż raczej w jego drugiej niż pierwszej połowie – może dojść do zakończenia trendu spadkowego na polskiej giełdzie.
RYNEK NIERUCHOMOŚCI
Emil Szweda, analityk Open Finance
Miejsce niepewności sprzed roku zastąpiło głębokie przekonanie o nadchodzącym pogłębieniu spadku cen nieruchomości. Ceny mieszkań i domów muszą się dostosować do nowych – niższych – możliwości nabywczych kupujących. Kto chce sprzedać mieszkanie w tym roku, będzie musiał najpewniej zgodzić się na cenę niższą nawet o ponad 10 proc. niż w 2008 r., a i to nie będzie gwarancją zawarcia transakcji. Ograniczenia w dostępie do kredytów hipotecznych sprawią, że popyt na nieruchomości zmniejszy się nawet o 20-30 proc. w porównaniu do 2008 r., a szacunek ten ma wkalkulowaną poprawę sytuacji w drugiej połowie roku. Jeśli jej nie zobaczymy, spadek samych transakcji i cen mieszkań może okazać się większy.
Warto też pamiętać, że poza słabszym popytem, korzystny – z punktu widzenia kupujących – wpływ na kształtowanie się cen mają także inne czynniki. Spadają ceny materiałów budowlanych (m.in. stali, miedzi, ceramiki, cementu), a można spodziewać się także niższego kosztu robocizny i co wielce prawdopodobne – także gruntów budowlanych wobec zdecydowanie mniejszej aktywności deweloperów. Zatem nie tylko słabszy popyt przemawia za niższymi cenami, ale także elementy kosztotwórcze w przypadku mieszkań i domów.
W rok 2009 wchodzimy w zupełnie innej sytuacji niż przed rokiem 2008. Kredyty we frankach czy w walutach obcych zostały niemalże wyeliminowane z oferty banków, a obowiązek posiadania wkładu własnego wyklucza z rynku sporą część kupujących (nie można bezkrytycznie sugerować się dotychczasowymi statystykami, wedle których nawet 50 proc. kredytów zaciągano na 100 proc. wartości nieruchomości, ponieważ nie oznacza to wcale, że połowa klientów banków kupowała mieszkania i domy bez grosza przy duszy, lecz po prostu korzystali z możliwości nie wnoszenia wkładu własnego, skoro banki taką opcję stwarzały). Ale są też inne zmiany. Przed rokiem obawialiśmy się dalszego wzrostu oprocentowania kredytów i – co niewielu brało pod uwagę – osłabienia złotego. Teraz spodziewamy się raczej ruchu w drugą stronę. Zakładamy, że oprocentowanie nowoudzielanych kredytów złotowych spadnie na koniec roku w okolice 7,0 proc. z 8,5 proc. obecnie. Jeśli sytuacja gospodarcza nie będzie wyraźnie niższa od obecnych szacunków (2,5 proc. wzrostu PKB), będzie to impuls dla zatrzymania spadku cen mieszkań w II połowie przyszłego roku.
Taka sytuacja stwarza jednak dość dobrą okazję dla inwestorów kupujących mieszkania pod wynajem. Jednoczesny spadek cen mieszkań i wzrost popytu na wynajem prowadzić będzie do wzrostu rentowności (stopy zwrotu) z najmu. Obecnie można ją szacować na ok. 5,5 proc. brutto (przed rokiem ok. 4 proc.). Zakładając, że zrealizuje się 10-proc. spadek cen mieszkań przy niezmienionej stawce za wynajem, rentowność najmu wzrośnie do ok. 6,2 proc. brutto. Ponieważ w drugiej połowie roku może być trudniej o takie stopy zwrotu z inwestycji w obligacje czy lokaty bankowe, można spodziewać się ożywienia popytu inwestycyjnego na rynku mieszkań pod wynajem. Sprzyjać mu będą także możliwości wynajdywania okazji i niewielka konkurencja w postaci kupujących w celach mieszkaniowych, co pomoże w wywieraniu presji na sprzedających. Zresztą już teraz otwiera to drogę do twardych negocjacji cenowych.
Reasumując: spodziewamy się co najmniej 10-proc. spadku cen mieszkań i domów, zmniejszonego o co najmniej 20 proc. popytu na kredyty mieszkaniowe i jednocześnie wzrostu rentowności z inwestycji pod wynajem mieszkań.
SYTUACJA BANKÓW
Mateusz Ostrowski, analityk Open Finance
Dla banków kończą się lata tłuste – przyszły rok będzie dla nich trudniejszy. Zaczną bowiem powoli odczuwać efekty spowolnienia gospodarczego, które spowoduje, że część osób straci pracę, niektórzy nie dostaną oczekiwanej podwyżki, a jeszcze inni będą musieli się liczyć z obniżką pensji. Gorsza sytuacja klientów przeniesie się wcześniej czy później na kondycję banków. Na pewno wzrośnie odsetek niespłacanych kredytów, popyt na nowe pożyczki też nie będzie rósł tak szybko jak dotychczas, bo zmniejszy się optymizm konsumentów. Będzie to dotyczyło wszystkich produktów kredytowych – zarówno hipotecznych, jak i gotówkowych, a także kart kredytowych.
Klienci banków mogą mieć gorszą sytuacją materialną, i trudniej będzie im spłacać kredyty, ale z drugiej strony mogą się spodziewać, że będą one niżej oprocentowane. Rada Polityki Pieniężnej (RPP) już zaczęła cykl obniżek stóp procentowych, obniżając główną stopę z 6 na 5,75 proc. W przyszłym roku można się spodziewać kolejnych obniżek stóp procentowych i – patrząc na oczekiwania rynku i ekonomistów – główna stopa zejdzie zapewne w okolice 4 proc. Na tak znaczny ruch zareagują stopy rynkowe, a banki dostaną impuls do obniżek oprocentowania kredytów. W przypadku tych hipotecznych stanie się to niejako automatycznie, wraz ze spadkiem stóp WIBOR. Jeśli stawka trzymiesięczna będzie podążać za ruchami stóp NBP, to może spaść do 4,5-5 proc.
W przypadku kredytów we frankach szwajcarskich sytuacja też nie powinna być najgorsza, bo zdecydowane cięcia stóp procentowych w Szwajcarii już się dokonały, a w najbliższych miesiącach przełożą się one na obniżenie oprocentowania kredytów we frankach. W takiej sytuacji – nawet gdyby okazało się, że złoty jeszcze się osłabi – wysokość miesięcznej raty kredytów we frankach powinna zachowywać się dość stabilnie.
W miarę upływu czasu zarządy banków będą też zmniejszały oprocentowanie innych kredytów: gotówkowych, samochodowych, na kartach kredytowych i w rachunku. Jak to zwykle bywa, będzie to następować z pewnym opóźnieniem w stosunku do decyzji RPP. Do końca roku można się jednak spodziewać, że średnio oprocentowanie takich konsumpcyjnych pożyczek spadnie o 2 punkty procentowe, choć niektóre instytucje zdecydują się na poważniejsze ruchy.
Niestety jest też druga strona medalu – niższe stopy procentowe oznaczają koniec licytacji oprocentowania lokat. Już teraz banki po cichu wycofują się z wysokooprocentowanych lokat na długie terminy, a skupiają się na tych krótkoterminowych. W kolejnych miesiącach rekordowe stawki lokat będą szybko znikać. I tak jak teraz najlepsze depozyty przynoszą 9 czy 10 proc., tak za rok będziemy się cieszyć z lokat na 5 albo 6 proc. Do obniżania oprocentowania skłonią nie tylko obniżki stóp przez RPP, ale również odblokowanie rynku międzybankowego i gorsze wyniki banków, które spowodują, że mało kto będzie się już chciał „wykrwawiać”, oferując wysokooprocentowane depozyty.
Pozytywne skutki dla banków i ich klientów w 2009 r. przyniosą zmiany podatkowe. Zamiast trzech obecnych stawek podatkowych: 19,30 i 40 proc. obowiązywać będą dwie: 18 i 32 proc. Wyższą stawkę będziemy płacić dopiero wtedy, gdy dochody przekroczą 85 528 PLN. Na tej zmianie skorzystają wszyscy, ale w największym stopniu osoby zamożne, czyli klienci personal i private bankingu. Skoro będą dysponować większym dochodem, dla banków będą jeszcze bardziej atrakcyjnymi klientami.
PODSUMOWANIE
Łukasz Wróbel, Open Finance
Pokusa, by przemienić niepewność w złotą radę czy rekomendację, która po roku przyniesie inwestorom fortunę, jest obecnie równie kusząca, co niepoważna. Niestety nie posiadamy szklanej kuli przepowiadającej przyszłość. Obecnie, gdy historia pisze się na naszych oczach, niejasne warunki gospodarcze gwarantują co najwyżej przeciętność. Podejmujmy więc umiarkowane ryzyko, ale nie oczekujmy w zamian cudów.
Umiejętność podejmowania decyzji w warunkach skrajnej niepewności, olbrzymiej zmienności cen instrumentów finansowych i braku wyraźnych trendów, opanowali tylko najwybitniejsi inwestorzy. Większość kierując się powiedzeniem „trend is your friend” woli dołączyć do tłumu, gdy ten jednoznacznie już określi swoje oczekiwania. Nie ma nic złego w takim podejściu – strategia „kup i trzymaj” może przynieść znakomite wyniki pod jednym tylko warunkiem. Inwestor decydujący się na takie podejście na szczycie hossy musi wiedzieć, jak silne impulsy i emocje będą nakłaniać go do wycofania się i sprzedaży aktywów, gdy rynek pogrąży się w skrajnym pesymizmie.
W Nowym Roku nie życzymy Państwu niewyobrażalnych stóp zwrotu, pobicia rynku, benchmarków ani nawet wyjścia na zero. Zamiast tego życzymy (również sobie), abyśmy za rok mogli spojrzeć wstecz i stwierdzić, że to nie o nas mówił niemiecki filozof Georg Wilhelm Friedrich Hegel, który 200 lat temu napisał: „Historia uczy, że ludzkość niczego się z niej nie nauczyła”.