Początek przedświątecznego tygodnia przyniósł nam prezent w postaci obniżki cen walut, w tym również franka. A prezent przyszedł z dalekiego świata. Zawdzięczamy go bowiem osłabieniu się dolara.
Przed południem za euro można było dostać prawie 1,358 dolara, o centa więcej niż w piątek. Gorsze dane dotyczące większego niż się spodziewano spadku sprzedaży detalicznej w strefie euro pomogły dolarowi, ale chyba nie na długo. Amerykańska waluta traci na wartości od 30 marca. Od tego czasu euro zdecydowanie pnie się w górę, zyskując już 3 centy. Całkiem możliwe, że europejska waluta będzie wkrótce kosztować nawet 1,37 dolara.
Ta tendencja sprzyja naszej walucie. Dziś za dolara w najkorzystniejszym momencie trzeba było płacić tylko 3,24 zł, najmniej od początku trzeciej dekady stycznia. Około południa dolar zdrożał do 3,27 zł, ale i tak był o 1 proc. słabszy niż w piątek. Nieco mniejsza była nasza zdobycz wobec euro, wyniosła tylko 0,5 proc. Euro można było wymienić nawet za niecałe 4,4 zł. Po południu już za 4,42 zł., ale to i tak o 2 grosze taniej, niż w piątek. Niegdyś uwielbiany frank, rano taniał aż o 4 grosze w porównaniu do piątku i szczęściarze mogli go kupić po niecałe 2,88 zł. Niestety dotyczy to tylko rynku międzybankowego, ale ma również pewien wpływ na cenę waluty dla kredytobiorców. Wczesnym popołudniem cena „szwajcara” wzrosła o 1 grosz.
Dolar traci w reakcji na wyniki szczytu najbardziej rozwiniętych państw G20. Uchwalone tam zwiększenie finansowania Międzynarodowego Funduszu Walutowego będzie korzystne głównie dla krajów słabiej rozwiniętych, bo tam pójdzie większość środków. Inwestorzy mieli więc podstawy, by ocenić, że ryzyko inwestowania na rynkach wschodzących jest mniejsze i tam skierowali część pieniędzy. Poprawa sytuacji na giełdach papierów wartościowych tradycyjnie przekłada się na osłabienie dolara. Oba te czynniki razem wzięte musiały zadziałać. I zadziałały.
Roman Przasnyski
Główny Analityk Gold Finance
Źródło: Gold Finance